Recenzja filmu

Potwory kontra Obcy (2009)
Elżbieta Kopocińska
Conrad Vernon
Reese Witherspoon
Seth Rogen

Bitwa o Ziemię

Odwołujący się do konwencji sci-fi popularnych w latach 50-tych i traktujący z namaszczeniem ich ikonografię film utrzymuje tempo i nie ma problemów z utrzymaniem zborności "stylu zerowego".
Na tym placu zabaw nie ma demokracji. DreamWorks i Pixar trzymają się za rączki, nie wpuszczają nikogo do piaskownicy, ani na zjeżdżalnię. Na płaszczyźnie ekonomicznej mogą jeszcze rywalizować o wpływy, lecz na artystycznej, wbrew temu, co się powszechnie sądzi, działają ramię w ramię w interesie widza. Gigant z księżycowym logo produkuje więcej i  skutecznie umila czas w poczekalni do kina większego formatu prosto od twórców "WALL.E-go". Recenzowany film, jak większość animacji z DreamWorks, można opisać standardowym zestawem przymiotników z "solidnym" i "zabawnym" na czele.   Jeśli ktoś przegapił wszystkie zwiastuny, wyjaśniam, że w tytułowej konfrontacji siły zła reprezentują zuniformizowani, wielkogłowi Obcy, podczas gdy Potwory-indywidualiści bronią ludzkości przed kosmiczną inwazją. W najlepszej, poprzedzającej wesołą rozwałkę partii filmu, obserwujemy życie monstrów w tajnym rządowym ośrodku. Gigantyczna, trafiona meteorytem panna młoda, Susan, przegrywa w pojedynku na ekstrawagancję z powykręcanym Doktorem Karaluchem, przypakowanym Brakującym Ogniwem i amorficznym glutem B.O.B-em ("Może nie mam mózgu, ale mam pomysł"). To jednak jej wyznaczono kluczową rolę w zbliżającej się nawalance i to z jej perypetii wyklaruje się najważniejsze przesłanie dla młodszych widzów: nie trzymaj z tymi, którzy traktują cię jak papier toaletowy. Odwołujący się do konwencji sci-fi popularnych w latach 50-tych i traktujący z namaszczeniem ich ikonografię film utrzymuje tempo i nie ma problemów z utrzymaniem zborności "stylu zerowego". Szkoda jedynie, że twórcy mieszają cytaty i nawiązania z najróżniejszych szufladek i okresów popkultury, nie dbając o ich logikę, co dość szybko zaczyna nudzić, a w końcu – irytować. Michał Oleszczyk pisał na swoim filmowym blogu, że produkcje DreamWorks czynią z własnej intertekstualności fetysz. Mimo kategoryczności tego sądu, trudno się z nim nie zgodzić. To, co w czasach pierwszego "Shreka" wydawało się ścieżką ku inteligentniejszej rozrywce, dziś jest drogą na skróty w kierunku widzów znudzonych bezustannym puszczaniem oczka. Oni wiedzą - my wiemy. A teraz kolektywnie się z tego pośmiejmy.
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ślub to teoretycznie jeden z najpiękniejszych dni w życiu. W tym dniu nikt nie chce żadnych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones