Blada odbitka

„Moja kuzynka Rachela”, podobnie, jak niedawna ekranizacja innej słynnej powieści – „Madame Bovary”, aspiruje do miana kina wyciszonego, oszczędnego w środki, które ubiera konflikt niespełnionych
Atmosfera beznadziei i niepewności, nieuchwytna prawda, toksyczna relacja i nieustanne napięcie – te wszystkie elementy sprawnie łączyła powieść Daphne du Maurier. Nic dziwnego, że w tym roku ponownie trafia na ekrany kin. Jednak najnowsza ekranizacja dzieła brytyjskiej autorki, odpowiedzialnej za scenariusze arcydzieł Alfreda Hitchcocka, nie posiada już ładunku emocjonalnego o tej samej sile, co  wspomniana powieść.

Do Filipa, pogrążonego w apatii po tajemniczej śmierci swego ukochanego wuja i opiekuna Ambrożego, przybywa w odwiedziny wdowa po wuju,  a zarazem kuzynka Filipa. Młodzieniec, obwiniając ją o śmierć krewniaka za sprawą tajemniczego listu, który otrzymał tuż przed jego śmiercią, postanawia wywrzeć na niej swą zemstę. I choć cel wizyty Racheli jest niejasny, a okoliczności przybycia owiane tajemnicą, pod wpływem subtelnych zabiegów kobiety Filip zaczyna postrzegać ją w zupełnie innym świetle. Rodzi się skomplikowana i niejednoznaczna relacja, której tragiczne skutki odczują obie strony...

Historia nabiera emocji dopiero w momencie, gdy rodzi się konflikt między bohaterami. Nieustannie towarzyszą jej jednak drobne luki fabularne. Wyraźnie można odczuć, że film, mimo starań scenarzysty, wiernego oryginałowi, stanowi jedynie bladą odbitkę powieści. Roger Michell nie potrafi przelać na ekran jej intensywnego nastroju. Ambrożego, który w powieści stanowił jeden z elementów naznaczonego bólem trójkąta, spycha do roli postaci epizodycznej, obecnej jedynie w kilku scenach. Pozbawienie widzów możliwości dokładnego poznania tego kluczowego dla całej historii bohatera sprawia, że wszelkie starania wprowadzenia napięcia między bohaterami pozostają jedynie niemrawymi próbami. Gdy opowieść wchodzi w swą krytyczną fazę, jest już zbyt późno, by poruszyć emocjonalną strunę.

Dużą winę ponosi tu Rachel Weisz, odtwórczyni tytułowej roli. Nie udaje jej się wykreować postaci spójnej, choć o wielu odmiennych obliczach. Dobrze sprawdza się jako Rachela czuła i opiekuńcza, męczy się jako Rachela zdesperowana, a Racheli figlarnej, czarującej czy przebiegłej  po prostu brak. Tym sposobem postać niezwykle wyrazista, charyzmatyczna staje się jednostronna, o niewykorzystanym potencjale. Na szczęście, sytuację ratuję rewelacyjny Sam Claflin, który w świetnym stylu udowadnia, że jest w stanie zagrać "klasycznie". Umiejętnie odnajduje się w kreacji bohatera emocjonalnego, dynamicznego. To jego postać kradnie uwagę widza i wysuwa się na pierwszy plan.

Moja kuzynka Rachela”, podobnie jak niedawna ekranizacja innej słynnej powieści – „Madame Bovary”, aspiruje do miana kina wyciszonego, oszczędnego w środki, które ubiera konflikt niespełnionych uczuć w eleganckie stroje sprzed dwóch wieków. Jednak tak, jak i film Sophie Barthes, usiłuje zrealizować te ambicje niezbyt udanie. Mimo budowania nastroju ciemnymi zdjęciami czy wykorzystaną sporadycznie, lecz umiejętnie, dobrą muzyką, ma niewielkie szanse na zdobycie zaszczytnego miejsca w gronie kostiumowych melodramatów. Brak tu bowiem tego, co najważniejsze – subtelnego, lecz wyrazistego  charakteru i szczerego bólu.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones