Recenzja filmu

Citizenfour (2014)
Laura Poitras

Cichy alarm w globalnej wiosce

"Citizenfour" nie jest obiektywnym "reportażem o sprawie Snowdena". "Citizenfour" JEST "sprawą Snowdena". Fakty są wstrząsające, udokumentowane, a dokumenty nie spłonęły, jak działo się to zwykle
"Citizenfour" to nie tyle "film dokumentalny", co po prostu "dokument". Trochę wbrew doskonałej dokumentalnej tradycji gatunku czerpie on dumę z tego, że fakty są w nim ważniejsze od sposobu ich przedstawienia. To "dokument" całkiem dosłownie, pełni bowiem rolę dowodu, uzupełniającego dziennikarskie śledztwo prowadzone przez autorkę filmu Laurę Poitras i reportera Glenna Greenwalda, którego kulminacją była publikacja zeznań Edwarda Snowdena. Podczas pokazanych w filmie spotkań tej trójki, do jakich doszło w czerwcu 2013 roku w hotelu w Hongkongu, pracownik amerykańskiej agencji bezpieczeństwa ujawnił szereg informacji na temat nielegalnej, prewencyjnej inwigilacji prowadzonej na masową skalę w internecie przez amerykański wywiad. Możemy się dziś przy kawie kłócić, czy Snowden jest bohaterem, czy działania amerykańskiego wywiadu po 11 września 2001 roku wykorzystano do pobocznych celów i na ile którakolwiek z tych kwestii powinna mieć wpływ na ocenę jakości artystycznej filmu. Gra toczy się jednak o znacznie wyższą stawkę niż jakieś tam artystyczne profity. Nie zapomniała o tym ani Amerykańska Akademia Filmowa, ani najważniejsze amerykańskie media wysławiające film pod niebiosa. Powinniście o tym pamiętać, gdy nie znajdziecie w filmie fajerwerków, których moglibyście oczekiwać po obrazie nagrodzonym Oscarem i nazywanym najważniejszym filmem XXI wieku. Brak fajerwerków jest bowiem nie tylko wyborem moralnym, ale też artystycznym.



Laura Poitras powtarza tu w zasadzie gest swojego bohatera, który nalega, by pierwsze publikacje pomijały jego osobę, nie odrywając uwagi od tego, co najważniejsze. Anegdota i metafora nie powinny przesłonić idei, więc film od strony formalnej kształtowany jest bardzo delikatnie, chociaż siłą rzeczy poruszamy się tu po gatunkowych obrzeżach thrillera. Suspens jest mocno nadwyrężony przez okres dzielący premierę filmu od ujawnienia sprawy w prasie – wiemy, kim jest citizenfour, który zgłasza się do autorki pewnego dnia z zaszyfrowaną wiadomością i wiemy, jak potoczą się jego losy po tym, gdy ujawni on swoją tożsamość. Chce przyjąć odpowiedzialność na klatę, ale chce także "wykluczyć swoją osobę z równania", by fakty mówiły za siebie. Poitras decyduje się mimo wszystko nakreślić jego portret, ale bardziej niż faktami biograficznymi, szkicuje go atmosferą tego "pomiędzy", na które Snowden skazał się, kupując bilet do Hongkongu. Najciekawsze artystycznie jest tu doświadczenie człowieka, który właśnie spalił wszystkie mosty łączące go ze starym życiem i w hotelowym szlafroku czeka na fart, który być może odsłoni przed nim ścieżkę do czegoś nowego.

Siebie jednak Poitras nie usuwa z równania. Zwykle pozostaje za kamerą, nie wkraczając na scenę zdarzeń, ale obecna jest nie tylko poprzez swoje wybory artystyczne. Jej film jest aktem politycznym, przedłużeniem gestu Snowdena, który oddaje sprawę pod osąd publiczny, dostarczając informacji i wzywając innych do tablicy. Doceniam, jak konsekwentnie "Citizenfour" wymyka się artystycznym ocenom, unieważniając nie tylko pytanie o słuszność działań swojego bohatera, ale także kwestię obiektywizmu. W świetle prezentowanych materiałów pretensja, że autorka nie oddała głosu drugiej stronie – tym, którzy ogłosili Snowdena zdrajcą – brzmieć musi jak szum, próbujący zagłuszyć komunikat. Błyskotliwy zwykle (i nie bez powodu uwielbiany przez show biznes) prezydent Obama brzmi w tej sprawie słabiutko, jakby sam nie wierzył w konstruowane w pocie czoła argumenty, ale wystarcza to, by w notce biograficznej Snowdena, obok słowa "bohater" pojawił się znak zapytania i przypis sugerujący, że być może jednak "zdrajca". "Citizenfour" nie jest obiektywnym "reportażem o sprawie Snowdena". "Citizenfour" JEST "sprawą Snowdena". Fakty są wstrząsające, udokumentowane, a dokumenty nie spłonęły, jak działo się to zwykle pod koniec odcinka "Z archiwum X". Żyjemy w rzeczywistości science fiction: jesteśmy szpiegowani na wszelki wypadek, najwyżsi urzędnicy kłamią pod przysięgą. I rzecz najbardziej ze wszystkich szokująca – niewiele to nas wszystko obchodzi.



Ta kwestia pojawia się w "Citizenfour" kilka razy. Tematem filmu jest nie tylko inwigilacja, ale także nasza wobec niej obojętność. Rewelacje Snowdena potwierdziły nie tylko intuicję pisarzy science fiction, ale też dość powszechne przeczucia w kwestii naszej prywatności w internecie. Pytaniem kluczowym nie jest czy jesteśmy śledzeni, ale czy jesteśmy gotowi pogodzić się ze śledzeniem, ufając, że ocali nas to przed współczesnymi zagrożeniami (duch totalitaryzmu szepcze: jeśli nie masz nic do ukrycia, nie masz się przecież czego się obawiać). Czy wolność linkowania zdjęć ze śmiesznymi kotkami i wygoda internetowych płatności równoważy całkowitą utratę prywatności? Oficjalnie jesteśmy zszokowani, przerażeni i oburzeni. Ale dzień po opublikowaniu rewelacji Snowdena ukazały się kolejne wydania dzienników. Dziennikarze pogratulowali sobie znakomitych materiałów, publicyści pozajmowali słuszne moralne stanowiska, rozdano Pulitzery i Oscary. Snowden znalazł etycznie problematyczny azyl, gazety znalazły ciekawsze tematy, kawa parzy się w kawiarniach. Gdzie są butelki z benzyną i kamienie?
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po obejrzeniu filmu "Citizenfour" szybko mija wrażenie, że przecież nikomu nie trzeba tłumaczyć,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones