Recenzja filmu

Mały (2006)
Keenen Ivory Wayans
Marlon Wayans
Shawn Wayans

Dogonić marzenia

Żenujący poziom współczesnych amerykańskich komedii napawa mnie odrazą. Ot, choćby "Forrest Gump" i wyśmiewanie milionów ofiar wojny wietnamskiej. Tak więc gdy moi koledzy z Dyskusyjnego Klubu
Żenujący poziom współczesnych amerykańskich komedii napawa mnie odrazą. Ot, choćby "Forrest Gump" i wyśmiewanie milionów ofiar wojny wietnamskiej. Tak więc gdy moi koledzy z Dyskusyjnego Klubu Filmowego stwierdzili, że "Mały" Keenena Ivory Wayansa to obraz nietuzinkowy i osobliwy, a z pewnością wart obejrzenia, patrzyłem na nich jak Alicja na Szalonego Kapelusznika. W końcu jednak posłuchałem ich rekomendacji i zasiadłem przed telewizorem z zmieniarką w jednej ręce i dorodnym kawałkiem kebaba w drugiej.

Wayans to żaden fajans - jego dzieło nawiązuje do najlepszych tradycji kina gangsterskiego: dostrzegamy echa "Chłopców z ferajny" i "Człowieka z blizną". Jednak w przeciwieństwie do tych filmów "Mały" nie jest nudny. Swą szkatułkową formułą fabuła przykuwa do ekranu już od pierwszych minut. Calvin Simms - główny bohater komedii - niczym baśniowy Rumpelstiltskin jest karłem. Chcąc uciec okrutnemu losowi i ostracyzmowi społecznemu wraz z  towarzyszem Percym, kradnie diament - gwiaździsty niczym ten z wersów Norwida. Gdy uciekają przed policją, podrzucają klejnot do torebki nieświadomej niczego kobiety rasy negroidalnej. Jak się okazuje, jej mąż bardzo pragnie począć pierworodnego. Dlatego też w umyśle Calvina rodzi się szatański plan - postanawia udawać porzucone pacholę, pozostawione przed drzwiami młodej pary. Jak wszyscy wiemy, nie sposób odróżnić karła od niemowlęcia, zwłaszcza po kilku głębszych. Teraz pozostaje tylko odzyskać brylant. W rzeczywistości jednak nasz sympatyczny protagonista odnajdzie najszlachetniejszy skarb - rodzinną miłość.

Pantagrueliczny rodzaj humoru, pojawiający się w utworze, rodzi w istocie prawdziwą beczkę perlistego śmiechu. Bo czyż można powstrzymać uśmiech gdy wiemy, że  ciasteczko, którym Calvin podtarł sobie pachy i przyrodzenie, za chwilę zje pewien staruszek? Nie. To pytanie retoryczne.

Efekty specjalne przyćmiewają takie hity, jak "Gabinet doktora Caligari" czy też "Metropolis". Widz jest przekonany, że ma do czynienia z prawdziwym liliputem jak ze stronic "Podróży Guliwera". A tu nie! To wszystko komputerowo! Jak w "Transformersach 2: Zemście Upadłych", tylko lepiej. I w przeciwieństwie do "Transformersów" jest to film dla tych, co mają coś w głowie.

Aktorstwo, wyraźnie inspirowane wskazówkami Stanisławskiego, stoi na najwyższym poziomie. Na uwagę zasługuje epizodyczna rola Michaela Bardacha, znanego wcześniej z filmu "Ostatnie dni planety Ziemia", w którym to grał bezdomnego mężczyznę.

"Rodzina Bogiem silna, staje się siłą człowieka i całego narodu" - zwykł mawiać Jan Paweł II. Cytat idealnie wpisuje się w przesłanie filmu Wayansa. To właśnie odnajduje nasz nieszczęśliwy bohater - rodzinne wsparcie, czułość i ciepło. To film o pogoni za marzeniami o świecie, w którym inni nie będą oceniać współbraci po wzroście i kolorze skóry. Na ekranie sen Martina Luthera Kinga staje się rzeczywistością.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdy scenariusz od początku do samego końca przeraża brakiem profesjonalizmu i niesłychanym dnem twórczym,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones