Zaprzęgnięta w służbę fascynującej historii forma nadaje jej rangę małego dzieła sztuki. Wszystko jak ze snu. Będziecie go śnić długo po opuszczeniu kina.
Panie i panowie z japońskiego studia Production I.G nie zwykli chadzać na skróty – to ludzie, którzy wstają, kiedy Wy wtulacie twarz w poduszkę, a śniadanie, obiad i kolację zjedzą dopiero na emeryturze (zupełnie jak nasz RedNacz). Mają na koncie m.in. całą serię "Ghost In The Shell", pełnometrażowe rozszerzenia "Neon Genesis Evangelion" i kapitalne "Tokyo Marble Chocolate", więc kiedy zabierają się za nową produkcję, wiedzcie, że coś się dzieje. Nie inaczej jest w przypadku "Listu do Momo". Produkcja filmu zajęła siedem długich lat i na pewno przyczyniła się do niejednego rozwodu. Było jednak na co czekać – to jeden z najlepszych animowanych obrazów, które powstały w Japonii poza studiem Ghiblii i które mają szansę na międzynarodowy rozgłos.
Przypominam o japońskim gigancie animacji nie bez kozery. "List do Momo" przywodzi na myśl największy hit Hayao Miyazakiego"Spirited Away. W krainie bogów". Bohaterką znów jest nadwrażliwa, egocentryczna dziewczynka, która próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości (przeprowadza się do Hiroszimy po śmierci swojego ojca), odkrywa istnienie świata spoza granic ludzkiej wyobraźni. A wszystko przez pewien niedokończony, a w zasadzie nawet nie rozpoczęty list, skondensowany w lakonicznym, ojcowskim pozdrowieniu.
Warto byłoby zobaczyć rzeczone produkcje na podwójnym pokazie. O ile bowiem obydwa filmy są w warstwie ikonograficznej dość podobne (shintoistyczne demony znów prezentują się rewelacyjnie!), różni je emocjonalny wydźwięk. W przeciwieństwie do Miyazakiego, Hiroyuki Okiura nie upatruje w dziecięcej wyobraźni azylu i nie każe bohaterce szukać w krainie czarów ucieczki przed cierpieniem. Centralnym wątkiem filmu jest jej relacja z rodziną, a zwłaszcza matką. Dość powiedzieć, że narracyjnej witalności tego wątku pozazdrościłby reżyserowi niejeden specjalista od kameralnych, rodzinnych dramatów.
Przydługa ekspozycja może zniechęcić do dalszej lektury przygód Momo, ale warto poczekać na chwilę, w której bohaterka zdecyduje się na własną rękę odkrywać fascynujący świat, powołany do życia przez tajemniczy, magiczny zeszyt. Kiedy akcja nabiera tempa, a perypetie dziewczynki w świecie duchów rozkręcają się na dobre, film zmienia nieco profil i staje się kapitalną opowieścią przygodową dla całej rodziny. Zaprzęgnięta w służbę fascynującej historii forma – animacja w większości rysowana ręcznie, inteligentnie wykorzystująca CGI w początkowych partiach filmu – nadaje jej rangę małego dzieła sztuki. Na przypominających akwarelowe obrazki tłach ożywają kolejne, cudownie animowane postaci. Wszystkie jak ze snu. Będziecie go śnić długo po opuszczeniu kina.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu