Recenzja filmu

Bernadetta. Cud w Lourdes (2011)
Jean Sagols
Katia Miran
Michel Aumont

Duchy Lourdes

"Bernadetta" to film pozbawiony fajerwerków, narracyjnego pazura i stylistycznie nijaki, który jednak – począwszy od dobrej muzyki ilustracyjnej i eleganckiej pracy operatorskiej – wciąż jest
Filmów, które zamieniają wiarę katolicką w box-office'ową walutę, pojawia się ostatnio w kinach tyle, że ich twórcy zaczynają grać powoli w swojej własnej lidze. Wykorzystują te same fabularne klisze, mylą to, co uniwersalne z doraźną publicystyką, są na wiecznej wojnie z laicyzującym się społeczeństwem. Na tle swojej amerykańskiej konkurencji "Bernadetta" – wchodząca do polskich kin z prawie pięcioletnim opóźnieniem – prezentuje się nieźle, chociaż łatwiej powiedzieć, czego reżyser Jean Sagols nie zrobił źle, niż co zrobił dobrze. 


Historia kanonizowanej Bernadetty Soubirous zainicjowała kult prowincjonalnego Loudres jako miejsca pielgrzymek milionów ludzi. Film rozpoczyna się w połowie XIX wieku, a Bernadettę poznajemy jako nastolatkę, dla której maryjne objawienia okazują się raczej klątwą niż błogosławieństwem. Gdy dziewczyna zaczyna sumiennie wypełniać wolę najwyższego, słyszy od przechodniów, że w średniowieczu wylądowałaby na stosie. Gdy w sprawę z oczywistych względów angażuje się Kościół, okazuje się, że ludzi małej wiary nie brakuje nawet w Domu Bożym. Film Sagolsa najciekawszy jest wtedy, gdy pokazuje, jak charakter dziewczyny wykuwa się w ogniu cichej, partyzanckiej walki najróżniejszych instytucji, sfer społecznych i grup wpływów.   

Co prawda Sagols nieśmiało wymierza Kościołowi parę kuksańców i o wiele chętniej dyskredytuje środowisko świeckiej inteligencji oraz zepsutej arystokracji, ale przynajmniej nie pogrzmiewa z ambony na zdemoralizowany świat i nie traci bohaterki z pola widzenia. "Bernadetta" to wciąż kino zerojedynkowych racji, nierównych sporów i podziałów nakreślonych zbyt lekką ręką, ale gdy reżyser już wikła się w ideologiczne spory, to przynajmniej stwarza pozory, że chodzi o co innego – w centrum cały czas mamy szczerą historię inicjacyjną, opowieść o dojrzewaniu, a zarazem o konfrontowaniu się z religią jako pewnym społecznym konstruktem. Spoiwem tych fabularnych płaszczyzn jest niezła Katia Cuq w tytułowej roli – jednocześnie naiwna i zdeterminowana, rezolutna i przytłoczona ciężarem swojej misji. 


Trudno też spierać się o warsztat twórców. "Bernadetta" to film pozbawiony fajerwerków, narracyjnego pazura i stylistycznie nijaki, który jednak – począwszy od dobrej muzyki ilustracyjnej i eleganckiej pracy operatorskiej – wciąż jest pokazem przyzwoitego rzemiosła. I choć nie jest to niebo Tarkowskiego, Zeffirellego, czy nawet Jessiki Hausner (jej "Lourdes" pozostaje najlepszą wiwisekcją tego religijnego fenomenu) to nie bądźmy cyniczni – te parę kręgów niżej też musi się przecież coś dziać.
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones