Recenzja filmu

Eskorta (2014)
Tommy Lee Jones
Tommy Lee Jones
Hilary Swank

Gender western

Nawet jeśli doszukamy się w filmie amerykańskiego reżysera programowych uproszczeń, to ogólna myśl towarzysząca "Eskorcie", wybrzmiewająca szczególnie mocno pod koniec, wydaje się trafna: mit
Historia mężczyzny w filmowych westernach zaczęła się wraz z powstaniem pierwszego dzieła tego gatunku – powiedzmy, że wraz z powstaniem "Napadu na ekspres" Edwina S. Portera. Kontynuowały tę historię klasyczne westerny z lat 20. i 30. z "Dyliżansem" na czele, obecny w tym dziele John Wayne domykał później rozdział szlachetnych szeryfów walczących o sprawiedliwość, choć odznakę w piach rzucał nie on, tylko Gary Cooper. Potem na pierwszym planie zaczęli się panoszyć nie praworządni stróże prawa, ale najemnicy ze spaghetti westernów, wsparci w końcu przez kryminalistów i łowców nagród Sama Peckinpaha. Żeby figura retoryczna wybrzmiała z pełną siłą i zachwyciła plastycznością, powinienem napisać teraz, że historia kobiety w filmowych westernach zaczęła się w 2014 roku w filmie Tommy'ego Lee Jonesa – "Eskorta", ponad sto lat później od powstania "Napadu na ekspres". Tak odważnej tezy nie postawię, bo chociaż nie jestem w stanie sobie przypomnieć filmowych kobiet Dzikiego Zachodu niebędących ornamentami, barowymi prostytutkami, ofiarami czy pulpowym rewersem rewolwerowców, to nie mogę też z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że takie egzemplarze się nie pojawiły. Ale to nie wszystko, prawdopodobnie to nie jest nawet najważniejsze. Rzecz w tym, że w gorzkim filmie Tommy'ego Lee Jonesa można zobaczyć zarówno otwarcie historii kobiet na Dzikim Zachodzie, jak i jej zamknięcie.

"Eskorta" ma dwoje bohaterów: Mary Bee Cuddy (Hilary Swank), żyjącą samotnie na farmie kobietę, której nie chce żaden mężczyzna, nawet największy łach, i George'a Briggsa (Tommy Lee Jones), włóczęgę, którego Mary ratuje od stryczka. Zarówno z dobrego serca, o czym widz raczej nie powinien wątpić, jak i z chęci znalezienia towarzysza podróży (a może i męża). Cuddy wyrusza bowiem w podróż z Nebraski do stanu Iowa, gdzie ma dowieźć trzy obłąkane kobiety (w tych rolach: Grace Gummer, Miranda Otto i Sonja Richter), mimo że eskortą tego typu zwyczajowo zajmowali się mężczyźni – tym razem zabrakło jednak śmiałka, który by się tego podjął. Obecność trzech pań nie służy wyłącznie wyeksponowaniu historii Mary i Briggsa, stanowi również ważne uzupełnienie tego, co moglibyśmy nazwać "wątkiem kobiecym". Przekonują nas o tym sceny – nieliczne wprawdzie, ale jednak obecne w filmie – dające odbiorcy mniej lub bardziej mgliste wyobrażenie o przyczynach ich szaleństwa.

To nie mogła być łatwa podróż i nie była. Indianie, bezkresne pustki, nocny chłód, czyhający na drodze przestępcy – nie zabrakło tego wszystkiego w "Eskorcie". Zarazem reżyser nie epatuje kliszami rodem z tradycyjnych westernów, raczej twórczo je reinterpretuje bez popadania w jałowy rewizjonizm, wałkowany w ostatnich dziesięcioleciach. Film składa się z surowych obrazów, które zdecydowanie równoważą dostrzegalną gdzieniegdzie ironię, a może nawet karykaturę. Nawet – obiektywnie rzecz biorąc – groteskowy pojedynek między Briggsem a trampem, który chciał porwać jedną z wiezionych kobiet, nie ucieka bardzo surowej, wyciszonej poetyce, wspartej spokojną i liryczną muzyką Marco Beltramiego. Nikt ni puszcza tu nagminnie oka do widza, chociaż pojawiają się elementy humorystyczne, a małomówność mężczyzny jest w jakimś stopniu eksploatacją ogranego motywu cowboya milczka. Mimo tych uwag i skojarzeń rewizjonizm charakterystyczny dla wielu (anty)westernów ostatnich dziesięcioleci, posiłkujący się aż nadto wyraźną ironią, tutaj wydaje się całkiem świeży i autentyczny.

Ale jak już się rzekło, nie o tym jest przede wszystkim ten film. Wprawdzie nie pokusiłbym się o stwierdzenie, że pojedynki między mężczyznami zostały tu zastąpione konfrontacją mężczyzny z kobietą, niemniej w filmie wyjątkowo mocno zostaje zaakcentowane to, że w tym szorstkim pejzażu dla przedstawicielek płci pięknej niekoniecznie zawsze było miejsce. Mówi nam o tym zarówno historia trzech chorych psychicznie kobiet – nieszczęśliwych żon wiezionych do rodzin w innym stanie, jak i dramat Mary Bee Cuddy, desperacko poszukującej męża; poszukującej oczywiście na tyle, na ile pozwalały jej ówczesne warunki społeczne i zwyczaje. I dla tych pierwszych, i dla głównej bohaterki punktem odniesienia jest w tym świecie siłą rzeczy mężczyzna. Dla chorych jest poniekąd (albo wprost) przyczyną szaleństwa i "ucieczki", dla Mary – celem, którego nie jest w stanie osiągnąć. Przedstawienie czy choćby zasugerowanie przyczyn tych matrymonialnych niepowodzeń jest zresztą słabszym punktem filmu. Hilary Swank nawet w odpowiednim makijażu i stylizacji jest w najgorszym (w najgorszym!) wypadku przeciętną z urody kobietą, a to, że lubiła się – jak to mówią niektórzy męscy bohaterowie "Eskorty" – rządzić nie jest przecież, jak pokazuje historia czy przykłady życia codziennego, bezwzględnie dyskwalifikujące dla kobiety, ani dzisiaj, ani kiedyś, nawet w czasach tego strasznego patriarchatu. Możliwe, że powody samotności pełniej i bardziej przekonująco przedstawił w pierwowzorze literackim Glendon Swarthout. To jednak uwaga dotycząca motywów, takiego, a nie innego rozpisania tej postaci, samą grą Swank zdecydowanie nadrabia te braki; przedstawia sugestywnie dramat swojej bohaterki zarówno wtedy, gdy musi wprost uzewnętrznić desperację, jak i wtedy, gdy swoim tęsknotom i potrzebom daje wyraz bez słów, np. w towarzystwie dzieci. Jej samotność i nieprzystosowanie – podobnie jak w przypadku pozostałych bohaterek – to wyraźna sugestia, że w micie Dzikiego Zachodu dla kobiet nie ma miejsca. Nie jedyna zresztą sugestia.

Tytułowy homesman to mężczyzna, mimo że początkowo odbiorca chciałby życzliwie zobaczyć w tym celowy zabieg – złamanie stereotypu przez wyeksponowanie na pierwszym planie kobiety i posadzenie jej na miejscu woźnicy. Tak się dzieje do czasu pojawienia się George'a Briggsa, człowieka szemranego, o bliżej nieustalonym statusie społecznym, co również nie wydaje się bez znaczenia. Wcale nie trzeba było bowiem dzielnych szeryfów, bystrych łowców nagród, charyzmatycznych kryminalistów i rewolwerowców, wystarczył zwykły, nieogolony, momentami błaznujący, a nawet żałosny włóczęga, abyśmy to jemu przyznali pierwszeństwo w prowadzeniu eskorty, a nie Cuddy. I ona sama również w końcu skapitulowała. To Briggs panuje nad Dzikim Zachodem, rozumie go i czuje, i nawet jeśli w nieoficjalnej hierarchii należałoby umiejscowić go gdzieś na dole, to i tak wkomponowuje się w ten surowy pejzaż idealnie. Nie można tego samego powiedzieć o kobietach – co innego, jak nie szaleństwo, świadczy o nieprzystosowaniu? Dla Briggsa to dewiacja, zaburzenie obrazu Dzikiego Zachodu, z piątki czołowych postaci (czterech kobiet i mężczyzny), tylko on się przystosowuje, a właściwie stosowniej byłoby powiedzieć, że nie musi się nawet przystosowywać, jest bowiem wrośnięty w Dziki Zachód od początku.

Można dyskutować, na ile świadomie Tommy Lee Jones wykorzystał swoją postać; czy rzeczywiście intencją była końcowa marginalizacja Mary Bee Cuddy za sprawą postaci Briggsa? Tak się w jakimś stopniu dzieje, finał jest symbolicznym usunięciem kobiety (kobiety w ogóle) z tej przestrzeni, a jednocześnie pełnym utożsamieniem postaci odgrywanej przez Tommy'ego Lee Jonesa z mitem Dzikiego Zachodu. Mimo więc tego, że "Eskortę" rzeczywiście można nazwać westernem o kobietach, to jednak ostatnie sceny pokazują, że ma on tego samego zwycięzcę, co zawsze – mężczyznę. Ale czy mogło i może być inaczej? Nawet jeśli doszukamy się w filmie amerykańskiego reżysera programowych uproszczeń, to ogólna myśl towarzysząca "Eskorcie", wybrzmiewająca szczególnie mocno pod koniec, wydaje się trafna: mit Dzikiego Zachodu spopularyzowany przez zjawisko zwane westernem – w końcu w obrębie kultury nie tylko przez ten gatunek definiowano i opowiadano historię Ameryki; nie we wszystkich kobieta jest ofiarą – wyraża się najpełniej (a nawet jedynie) przez mężczyznę.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W swojej drugiej przygodzie z reżyserką Tommy Lee Jones potwierdza, że o niebo lepiej radzi sobie przed... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones