Film jest żartobliwą, ironiczną relacją z frontu walki przeciw absurdom świata opanowanego przez pieniądze i wielkie korporacje, w którym wolny rynek i swoboda bogacenia się wyparła rozsądek i
Światem rządzą pieniądze i "chciwość udająca postęp". Dwaj "Yes Meni", czyli Andy Bichlbaum i Mike Bonanno wiedzą o tym, lecz nie zamierzają tego zaakceptować. Co więcej, próbują naprawić świat zepsuty zachłannością. Jak? Podszywają się pod przedstawicieli wielkich koncernów i biorą udział w konferencjach prasowych, spotkaniach biznesowych, debatach, występują w telewizji. Niemożliwe? Wcale nie, dla bohaterów filmu nie ma rzeczy niemożliwych. Pewnego dnia jeden z "Yes Menów" wygłasza oświadczenie w telewizji BBC w imieniu dużego przedsiębiorstwa chemicznego. Firma przyznaje się w nim do błędów, bierze na siebie odpowiedzialność i, co najistotniejsze, zobowiązuje się do wypłacenia odszkodowań ofiarom katastrofy ekologicznej. Wiadomość elektryzuje wszystkich, bo oto konsorcjum, które twardo realizuje biznesowe cele, zdaje się zawracać z kursu i wyraża chęć naprawy krzywd, które wyrządziło ludziom i środowisku naturalnemu. Następstwa oświadczenia fałszywego rzecznika prasowego koncernu, okazują się łatwe do przewidzenia – notowania spadają, a akcjonariusze wpadają w panikę. Prawda wychodzi jednak prędko na jaw i oświadczenie zostaje zdementowane. "Yes Meni" są mimo to zadowoleni. Udało im się ugryźć przemysłowego giganta tam, gdzie najbardziej boli, czyli w zyski, oraz przypomnieć opinii publicznej o bezdusznej polityce korporacji, która buduje swoją markę na ludzkim nieszczęściu. Kolejne akcje "Yes Menów" są równie spektakularne. Prezentacja specjalnego skafandra, który chronić ma użytkownika przed niemal każdym niebezpieczeństwem (a jest tak naprawdę dziwaczną, ortalionową nadmuchiwaną kulą ze śmiesznymi wypustkami) budzi duże zainteresowanie; opis technologii produkcji opartej na wykorzystaniu… ludzkiego ciała – również. Idea, która przyświeca kreatywnym działaczom, to wykazanie, że każdy, nawet najbardziej cudaczny wynalazek i nieetyczny pomysł zyskują zwolenników, jeśli tylko umiejętnie wykazać jego przydatność, to znaczy dochodowość. Jak aktywiści tłumaczą na swojej stronie internetowej, sens nazwy "The Yes Men" można wyjaśnić tym, że swoje działania konstruują w poszanowaniu zasad narzuconych przez zwolenników "wolnorynkowego koktajlu". Co więcej, "Yes Meni" są w tym przystosowaniu tak skrajni, że idea wypacza się, krzywi, ukazując swoje niedorzeczne oblicze i w efekcie jest nie do przyjęcia. Jednak ci, w których uderzają swoim przekazem, wydają się nie zauważać ani zniekształcenia, ani szyderstwa, które jest jak szkło powiększające. To źródło filmowego komizmu i gorzkiej refleksji jednocześnie. Film jest żartobliwą, ironiczną relacją z frontu walki przeciw absurdom świata opanowanego przez pieniądze i wielkie korporacje, w którym wolny rynek i swoboda bogacenia się wyparła rozsądek i humanitaryzm. Kamera obserwuje bohaterów podczas kolejnych brawurowych misji. Zadziwiają kreatywnością i odwagą, totalną bezkompromisowością działań. W ostatnim filmowym ujęciu widzimy Mike'a i Andy'ego idących ulicą Nowego Jorku. W kadrze widać znak drogowy, który oznacza "zakaz zawracania". Przypadkowy element? Chyba nie. "Yes Meni" i ich zwolennicy już nie zawrócą. W filmie są dwie strony barykady, a bohaterowie zdają się mówić: możesz być bezwolny albo świadomy. "Yes Meni" bowiem nie zabierają bogatym i nie dają biednym, tak naprawdę nie naprawią też świata. Jedyne, co mogą robić, to próbować zmieniać ludzką świadomość, dbać o to, by ten naoliwiony mechanizm współczesnego życia, kontrolowanego rytmem informacji i regularnymi zastrzykami pieniędzy, czasem się zawiesił, zaciął. By się tak zwyczajnie i po ludzku popsuł, na krótką chwilę. Żebyśmy nie zapomnieli, że jesteśmy ludźmi.