Recenzja filmu

Udar słoneczny (2014)
Nikita Michałkow
Mārtiņš Kalita
Viktoriya Solovyova

Ołtarz wyrachowania

W najnowszym filmie Nikita Michałkow połączył dwie swoje pasje: zamiłowanie do pełnych rozmachu społeczno-historycznych fresków oraz do surowej dyscypliny teatru. Intrygujący zamysł, szkoda więc,
W najnowszym filmie Nikita Michałkow połączył dwie swoje pasje: zamiłowanie do pełnych rozmachu społeczno-historycznych fresków oraz do surowej dyscypliny teatru. Intrygujący zamysł, szkoda więc, że okazał się ponad siły autora "Cyrulika syberyjskiego". "Udar słoneczny" w żadnym razie nie jest wielobarwnym widowiskiem pobudzającym estetycznie i intelektualnie. Przypomina raczej szklankę z wodą, w której wypłukiwano pędzle pokryte farbami o wszystkich kolorach tęczy. Taka mieszanka jest po prostu brudnym płynem pozbawionym wartości.

   

Akcja "Udaru słonecznego" rozgrywa się na dwóch planach czasowych. Pierwszy ma miejsce w 1920 roku. Armia wrogów Ludu działająca w dolinie Wołgi poddaje się. Byli żołnierze czekają na transport, który ma być zapewniony przez zwycięzców. W tym czasie rozpamiętują porażkę, zastanawiają się, dlaczego doszło do upadku carskiej Rosji i co też powinni teraz ze sobą zrobić. Jeden z nich wspomina swój pobyt na tych terenach sprzed 13 lat. Jako młody porucznik płynął po Wołdze jednym ze statków pasażerskich. Jego uwagę absorbowała piękna kobieta, która kompletnie zawróciła mu w głowie. Podczas pogoni za efemeryczną pięknością spotykał na swej drodze innych ludzi, przedstawicieli różnych warstw społecznych. Pozostał jednak ślepy na znaczenie tych kontaktów. 

Michałkow wykorzystuje bohatera granego przez Martinsza Kalitę w podobny sposób jak James Cameron Leonarda DiCaprio w "Titanicu". Jest on przewodnikiem po Rosji, która nieświadomie stacza się ku upadkowi. Widzimy zabawiające się klasy uprzywilejowane oraz biedotę pracującą w znoju, Żydów sprzedających wiernym krzyżyki i popów wyciskających ze swoich podopiecznych ostatnią kopiejkę, fascynację obcością, teorią Darwina i ślepym przywiązaniem do tradycji opartej na celebracji smutku i tragedii. Za pośrednictwem bohaterów reżyser rozprawia o wszystkim, co składa się na tło społeczno-kulturalne umierającego i odradzającego się w nowym kształcie świata. Brzmi to fantastycznie, lecz niestety na ekranie ginie pod górą maniery, suchego formalizmu i zachłyśnięcia estetyką, która przestaje być nośnikiem głębszych idei.



Film pozostaje niespójny, rozbity na epizody, które stanowią de facto serię pokazywanych ciągiem jednoaktówek. Formą "Udar słoneczny" przywodzi na myśl dzieła Petera Greenawaya. O ile u Anglika łączenie malarskich kadrów z teatralną manierą było wyrazem ideologicznej postawy wobec kina, o tyle u Michałkowa sprawia wrażenie działania mechanicznego. Reżyser po prostu fiksuje się na kolejnych scenach, rozwlekając je ponad rozsądne granice. Każda czynność trwa wieczność, niezależnie od tego, jak mało istotna jest ona dla opowiadanej historii. Wszystko podporządkowane jest tu logice chwili – istotne jest wyłącznie "tu i teraz", które należy celebrować niczym najbardziej doniosły rytuał religijny. Każda scena stanowi nowe okno imponującego Ołtarza Rosji. I Michałkow nie szczędzi wysiłku, by wstawić je w ciężkie od pięknych ozdobników ramy. W efekcie "Udar słoneczny" pełen jest zachwycających mastershotów, sprytnych kompozycji kadrów, zdjęć czarujących zmysł. Ale reżyserowi nie udało się uczynić z tego atutu. Jego działania są wyrachowane, kolejne perfekcyjne ujęcia podsycają jedynie terror pretensjonalności, co staje się jeszcze bardziej nieznośne, kiedy bohaterowie zaczynają ze sobą rozmawiać. Zamiast naturalnych dialogów mamy bowiem deklamacje rodem z XIX-wiecznego teatru, pełne bombastycznych analogii i metafor imitujących przenikliwość i mądrość.

Jakby tego było mało, Michałkow nie potrafił – a może zwyczajnie nie chciał – zachować konsekwentnej perspektywy narracji. Stąd główny bohater chwilami znika, ustępując pola innym postaciom, które jednak nie mają nic istotnego do powiedzenia. Prowadzi to do bałaganu myśli, w efekcie zaś kompletnie obojętniejemy na prezentowaną historię. Kiedy "Udar słoneczny" po ponad 150 minutach dobiega końca, nie sposób czuć choćby złości na reżysera, że zmarnował nam tyle czasu. Nawet negatywne emocje wymagają bowiem zaangażowania się w oglądaną opowieść. W przypadku "Udaru słonecznego" nie mamy z tym do czynienia.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones