Recenzja filmu

Foxcatcher (2014)
Bennett Miller
Steve Carell
Channing Tatum

Polowanie na lisa

Historia kina obrodziła już w wielu wybitnych artystów, którzy zabierali kamerę na korty, boiska i maty. Miller plasuje się w ich czołówce, ale pisanie o tym, że "Foxcatcher" jest kinem świetnie
W jednej ze scen w "Foxcatcher" widzimy trening zapaśniczy braci Shultzów. Dave (Mark Ruffalo) jest starszy. To dwukrotny mistrz świata i właściciel złotego medalu olimpijskiego z igrzysk w Los Angeles. Jego ruchy są miękkie, ciało elastyczne, w kolejnych chwytach obserwujemy olbrzymią siłę, ale też grację i lekkość. Młodszy z braci, Mark (Channing Tatum), również przywiózł z Los Angeles medal, lecz wyższej kategorii wagowej: jest agresywniejszy, napiera całą masą, rzuca się przeciwnikowi do nóg, w końcu rozkwasza mu nos uderzeniem głową. Chwyty i ciosy zastępują bohaterom filmu słowa, stają się rodzajem uniwersalnego języka, a rzeczony dialog dotyczy kwestii odwiecznej, mianowicie braterskiej rywalizacji. David trenuje Marka, otacza go czułą opieką, a gdy trzeba – przywraca do pionu. Siłą rzeczy, Mark nie potrafi więc wyjść z jego cienia. To kolejny po niedawnym "Wojowniku" Gavina O'Connora obraz, w którym style walki bohaterów odzwierciedlają ich życiową filozofię.  

W opartym na faktach filmie Bennetta Millera braterska miłość zostanie oczywiście wystawiona na próbę. Dramat rozegra się w murach tytułowego Foxcatcher – klubu sportowego dla zapaśników, będącego jednocześnie arystokratyczną fanaberią oraz życiową misją multimilionera Johna Du Ponta (Steve Carell). Dziedzic fortuny ściąga do swojej "stajni" Marka i w zamian za wywrotkę dolarów życzy sobie kolejnych sukcesów (pomijając subtelnie zasygnalizowane, homoerotyczne pragnienia): najpierw na mistrzostwach świata w Clermont, potem na olimpiadzie w Seulu. Okrutna koda tej historii jest dobrze znana, ale jeśli mimo wszystko losy braci Shultzów są dla Was tajemnicą, powstrzymajcie się od oglądania zwiastunów filmu i internetowego surfingu – to może być dla Was twist na miarę ostatniego aktu "Sugar Mana".

Poprzedni film Millera, kapitalny "Moneyball", pokazywał od kuchni zawodową ligę baseballową MLB. Wchodząc na trybuny tylnym wejściem, zaglądając do szatni zawodników i biur sportowych agentów, zostaliśmy ustawieni przez reżysera w niewygodnej pozycji. Kibicowanie głównemu bohaterowi wiązało się z poparciem dla sportowej technokracji. Uzbrojony w tabele, wykresy i cyfry trener zubożałej drużyny średniego szczebla wprowadził w życie system, który zagwarantował jego podopiecznym rekord wygranych meczów z rzędu. Po drugiej stronie były wielkie pieniądze, bezwzględny establishment, ale i gwiazdy, które same mogły zadecydować o wyniku spotkania, odnowić naszą wiarę w piękno i nieprzewidywalność sportu. Z racji niskiej pozycji bohaterów na sportowej i finansowej drabince bytów przyznawaliśmy im status moralnych zwycięzców i pogardzaliśmy bogaczami, których stać było na prawdziwych artystów baseballu. W "Foxcatcher" ta zaburzona perspektywa wraca do "normy": znów trzymamy stronę tych, którzy wierzą, że w sporcie nie chodzi o złapanie lisa, tylko o pogoń za nim, nie o zwycięstwo, lecz o samą rywalizację – o sztukę, której ludzkie ciało jest zarówno podmiotem, jak i przedmiotem. Du Pont siłą rzeczy musi więc służyć za czarnego luda.   

Dziedzic to w interpretacji Steve'a Carella postać trochę z horroru, a trochę z komedii, figura zarazem przerażająca i żałosna, zdeprawowany przez bogactwo filantrop i zakompleksiony, napędzany przez niezdrową, obsesyjną relację z matką nieudacznik. Scenarzyści podsuwają mu żarciki, wkładają w usta mocne puenty, a fenomenalnie ucharakteryzowany Carell pozwala sobie na kolejne efektowne szarże. Nie do końca klei się to może z realistyczną konwencją i aktorskim kluczem, w którym gra reszta obsady (zwłaszcza świetni Tatum i Ruffalo), ale mimo wszystko obecność Carella dobrze robi filmowi. Koniec końców, to najmocniejszy akcent satyryczny, a Miller ewidentnie celuje tu w satyrę. Światek, do którego wchodzi z kamerą, jest mniejszy niż w poprzednim filmie – przede wszystkim w sensie ekonomicznym. Relacje kształtujące się w jego obrębie pozostają jednak bez zmian. W każdym sportowym układzie, w którym pojawiają się pieniądze, musi być diabeł i sygnatariusze cyrografu – przekonuje Miller.

Historia kina obrodziła już w wielu wybitnych artystów, którzy zabierali kamerę na korty, boiska i maty. Miller plasuje się w ich czołówce, ale pisanie o tym, że "Foxcatcher" jest kinem świetnie nakręconym, wzorowo zagranym, o idealnie rozłożonym napięciu, wydaje się w zasadzie zbędne. Dla twórcy "Capotiego" i "Moneyball" to wszystko jest ledwie rozgrzewką przed pierwszym gwizdkiem.
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dramaty o zabarwieniu sportowym to w dużej mierze opowieści rozgrywające się poza ringiem/matą/boiskiem.... czytaj więcej
Reżyser Bennett Miller podąża naprawdę intrygującą drogą: "Capote", "Moneyball", a teraz "Foxcatcher".... czytaj więcej
Od razu muszę się przyznać, że po filmie Millera spodziewałem się kolejnej historyjki rodem z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones