Recenzja gry PC

Dispatch (2025)
Nick Herman
Dennis Lenart
Aaron Paul

Superbohaterskie 112

Od trzydziestu lat interesuję się grami, a od kilkunastu pisuję o nich za pieniądze. Nieczęsto zdarza się więc, by produkcja, na którą kompletnie nie zwracałem uwagi, zawładnęła mą wyobraźnią do
Od trzydziestu lat interesuję się grami, a od kilkunastu pisuję o nich za pieniądze. Nieczęsto zdarza się więc, by produkcja, na którą kompletnie nie zwracałem uwagi, zawładnęła mą wyobraźnią do tego stopnia, bym rozważał później przydzielenie jej wysokiego miejsca na liście największych hitów ostatnich miesięcy. Pojedyncze wzmianki o "Dispatch" wyławiałem co prawda z sieci od dość dawna, lecz z jakiegoś powodu ubzdurałem sobie, że mowa o jednej z tych smutnych, skleconych naprędce chałturek opartych na licencji jakiegoś niszowego serialu animowanego. Nie mogłem być dalszy od prawdy.



Choć dzieło studia AdHoc wizualnie faktycznie przypomina wszechobecne współcześnie kreskówki dla dorosłych, ma z nimi niewiele wspólnego i stanowi zupełnie niezależny byt. Nie musicie obawiać się, że bez ślęczenia kilkunastu godzin przed Netfliksem czy innym Disneyem nie zrozumiecie fabuły bądź ominą Was drobne smaczki. Ponadto scenarzyści podeszli do tematu z superbohaterów z ciekawej, nieszablonowej strony. 



Główną rolę w "Dispatch" powierzono… pracownikowi biurowemu. Robert to zwykły, pozbawiony nadnaturalnych mocy facet, który w wyniku pewnego splotu okoliczności obejmuje posadę dyspozytora "heroicznej" linii alarmowej. Obok odbierania telefonów i przydzielania osób do konkretnych misji, pełni też funkcje zarządcy oraz opiekuna własnego oddziału: motywuje, rozwiązuje spory personalne i tak dalej. 



W normalnych warunkach wystarczyłby pewnie owocowy czwartek albo natchniona gadka rodem z podręcznika dla młodocianych menedżerów, lecz sęk w tym, że okoliczności są dalekie od zwyczajnych. Jako nowicjusz Robert nie dostał oczywiście pod skrzydła lokalnych ważniaków. Przeciwnie – musi opiekować się zgrają skłóconych, porąbanych złoczyńców, których jedyną motywacją dla uczestnictwa w projekcie jest chęć uniknięcia zasłużonej odsiadki.  



Zabrzmiało jak tania komedyjka? Niesłusznie. "Dispatch" przepełniają żarty, jednak nie obawiałbym się na Waszym miejscu infantylnego spektaklu rodem z "New Tales from the Borderlands" czy najnowszego "Saints Row". Tutejszy humor jest dojrzalszy, naturalniejszy, a niekiedy nawet lekko sprośny. Dialogi napisano z wyczuciem, zadbano o oddanie unikalnych cech poszczególnych osób, a wszelkie szpile oraz docinki przemyślano i osadzono w wydarzeniach prezentowanych na ekranie.



Gagi nie sprawiają wrażenia poutykanych na siłę i jestem w stanie uwierzyć, że w zbliżonych sytuacjach prawdziwi ludzie reagowaliby w taki właśnie sposób. Pomijając supermoce, rzecz jasna. Ponadto zabawne sceny w rozsądnych proporcjach przepleciono z akcją, dramatami oraz klasycznym wyciskaniem łez, dzięki czemu opowieść budzi rozmaite emocje i unika nudy. Finał wypadł może ciutkę sztampowo, lecz zostawił mnie z ciepłym uśmiechem na ustach. Rzadki dar w dzisiejszych czasach, zwłaszcza dla takiego ponuraka jak ja. Ogromną cegłę do sukcesu narracji dorzucili genialnie dobrani aktorzy głosowi współpracujący z grupą Critical Role. 



Zasadnicza część rozgrywki przypomina standard rozsławiony przez Telltale Games, którego byli pracownicy wchodzą zresztą częściowo w skład studia AdHoc. Gracz ogląda przepięknie animowane sekwencje filmowe, zalicza prościutkie QTE, a w kluczowych momentach dokonuje wyborów moralnych. Naturalnie lwia z tych ostatnich nie ma absolutnie żadnego znaczenia i daje po prostu palcom jakieś zajęcie. Nawet istotniejsze decyzje zamiast stawiać fabułę na głowie, modyfikują najwyżej pewne akcenty. Wbrew pozorom zmienny los kilku postaci wystarcza jednak, by odbiorca nie poczuł się w tym wszystkim elementem zbędnym. 



Od podobnych produkcji "Dispatch" odróżnia obecność dwóch rozbudowanych minigierek. Hakowaniu szkoda poświęcać miejsca, bo to zaledwie poprawnie wykonane "klikadło". Obsługa wspomnianej wcześniej infolinii wypada wszakże dużo ciekawiej. Zasiadający przed leciwym komputerem Robert żongluje pracownikami, przydzielając ich do misji zgodnie z predyspozycjami: jeden radzi sobie w negocjacjach, inny woli spuszczać łomot itd. 



Szkopuł w tym, że herosi mogą być tylko w jednym miejscu, a zlecenia pojawiają się jak grzyby po deszczu. Prędzej czy później trzeba improwizować, posyłając na ratunek kogoś zupełnie nieprzygotowanego. Przygłupi siłacz rozbrajający bombę? Trudno oczekiwać sukcesu… chyba że zlituje się czuwający nad całością generator liczb losowych. Tak czy owak zabawa jest całkiem przyjemna, choć twórcy przesadzili z jej eksploatacją. Mniej więcej 30-40% z 8 godzin składających się na "Dispatch" spędzicie w ten właśnie sposób. Co gorsza aktywność trąci sztuką dla sztuki, bo w zasadzie nie przekłada się na główny wątek.



Umiejętnie prowadzona fabuła pozwala przymknąć oczy na potknięcia oraz nieco zabugowany ósmy rozdział. Jakkolwiek dziwnie i z lekka żałośnie to zabrzmi w odniesieniu do wirtualnych bądź co bądź postaci, naprawdę polubiłem tutejszą ekipę. Ostatnio częścią tak "żywej" grupy czułem się w "Mass Effectach". Kiedy na ekran wjechały napisy końcowe, było mi autentycznie przykro, bo wiedziałem, że nie spotkam już Invisigal i reszty. Przynajmniej do premiery "dwójki", bo wziąwszy pod uwagę szum, jaki wywołało wokół siebie "Dispatch", jej wydanie wydaje się tylko kwestią czasu.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?