Recenzja filmu

Ciemno, prawie noc (2019)
Borys Lankosz
Magdalena Cielecka
Marcin Dorociński

W krainie Kotojadów

Czuję się w obowiązku uprzedzić, że "Ciemno, prawie noc" jest filmem trawionym obsesją pedofilii – i nie da się ukryć, że wchodzi na polskie ekrany, wyjątkowo rymując się z nagłówkami gazet (i
"Ciemno, prawie noc" jest filmem dziwnym, właściwie strasznym, więc aby uczynić tę recenzję "pomocną" (dla czytelników i algorytmów), spróbuję osadzić go w jakimś kontekście, podpierając się (przyznajmy, tanią) poetyką blurba. Otóż gdybym miała film Borysa Lankosza reklamować swoimi pierwszymi skojarzeniami – i gdyby ktokolwiek uznał taki zlepek za dostatecznie ponętny – opisałabym go jako przedziwną baśniową mutację z "Pokotem" i "Akademią Pana Kleksa" w krwiobiegu. Przykleiło mi się jeszcze do tego wszystkiego "Leaving Neverland" – ten czterogodzinny dokument o Michaelu Jacksonie, który wszystkim ostatnio spędza sen z powiek. 

Mówiąc krótko – zostaliście ostrzeżeni.


Fabularna rama jest znana, używana, ale nie – zużyta: ktoś (w tym przypadku Magdalena Cielecka) powraca do miejsca swojego traumatycznego dzieciństwa (w tym wypadku Wałbrzycha), by przeprowadzić śledztwo (zebrać materiał do reportażu) w sprawie kryminalnej (tajemnicy znikających dzieci). To poręczny schemat, który po pierwsze – pomaga budować wieloletnie intrygi, a po drugie – wprowadza bohatera idealnego, który jest jednocześnie z zewnątrz i z wewnątrz, outsidera z noirowym bagażem; to psychologiczny samograj, z którym zresztą wielu widzów błyskawicznie się może utożsamić. Połowa solidnych prowincjonalnych kryminałów wychodzi od takiego schematu, ale "Ciemno, prawie noc" nie jest zainteresowane solidnym kryminałem: z ostatnich tego typu opowieści filmowi najbliżej jest do zeszłorocznych "Ostrych przedmiotów", gdzie zagadka przechodzi w narracyjną delirkę upiornych, traumatycznych relacji z matką i siostrą. Magdalena i Borys Lankoszowie, biorąc na warsztat powieść Joanny Bator, nie tyle ją okroili, co skumulowali jej obsesje; chwilami film jest bliższy oniryczno-tabloidowej poetyce "Roku królika", późniejszej powieści tej autorki. (Aczkolwiek pamięć może mnie mylić; z pełnym rozmysłem nie powtórzyłam lektury "Ciemno, prawie noc", a czytałam tę książkę już kilka lat temu, mniej więcej wtedy, gdy zdobyła Nagrodę Nike; w telewizji leciał serial "Dochodzenie", ten druzgoczący sezon o, niespodzianka, seryjnym mordercy dzieci).

Z górami, lasami i wielkim zamkiem, podziemnym labiryntem, komnatą księżniczki i zagubionymi perłami, z poniemieckimi zapuszczonymi willami i sadami, z postaciami, które zmieniają tożsamość, imiona i narodowości, istotami cienia czy pogranicza, jak dobre Kociary i złe Kotojady, i dziećmi, które przepoczwarzają się w potwory – "Ciemno, prawie noc" staje się baśnią. Coś dziwnego dzieje się z kalendarzami (na teraźniejszość wskazują jedynie unijne tablice rejestracyjne i smartfony) i zegarami (bohaterka przyjeżdża do Wałbrzycha w środku nocy i przesypia w kurtce dzień, a może dni).

Dziennikarskie śledztwo nawiedza bieda, skrajne wykluczenie, najpierw domowa, a potem wojenna przemoc, gwałty wojenne, nazizm – jest tu "wszystko", w jednym kotle, "koszmar polski", kobiecy, romski, przesiedleńczy, w końcu dziecięcy. Dlatego chyba pomyślałam o "Pokocie", w którym też jest las i takie "wszystko", taki kocioł traum właśnie. "Pokot" zresztą – ta myśl za mną łazi i łazi, może przestanie, jak ją spiszę – byłby znacznie lepszym filmem, gdyby odważniej wybrał swoją baśniową konwencję, może nawet do granicy z filmem dziecięcym. W porażającym geście i "Ciemno, prawie noc" ku kinu dziecięcemu wyciąga mackę, by wykraść jeden jego z najpotężniejszych mitów – obsadzić Piotra Fronczewskiego w roli dyrektora miejscowego domu dziecka (!), który snuje opowieści najstraszniejsze. Tu "baśniowość" przestaje być gatunkiem, a staje się działaniem – naruszeniem najstarszej filmowej mitologii potężnego grona widzów, kiedy głos Pana Kleksa, czarodzieja postzagładowej, antyfaszystowskiej baśni, zostaje wybrany na narratora historii o ekstremalnej przemocy, dzieciach-mordercach i kazirodczej miłości. ("Problem w Polsce polega na tym, że nie ci mają dzieci, co trzeba" – to przerażające zdanie słyszymy już w zwiastunie).


Film trwa niby dwie godziny, ale tak, jakby trwał dziesięć; opowieść co rusz rozwidla się w retrospekcje, rozchodzi na boki, by potem zatoczyć pętlę; zagadka kryminalna rozpada się na kilka różnych wątków. Obsada mogłaby utrzymać cały serial, bo właściwie każdy epizod zostaje dograny, bez względu na to, czy trwa minut pięć (Konieczna, Buzek, Kolak, Ogrodnik, Gąsiorowska w duecie z popielniczką w kształcie gołej lalki Barbie), czy mniej (Hajewska-Krzysztofik). Przemoc i troska, dwie siły napędzające narrację, pączkują w nieoczekiwane strony, nie zawsze przeciwstawnie; za prawie każdą puentą kryje się kolejna historia, kolejna szkatułka, kolejna krzywda, jeszcze jedna dygresyjna pierś (tej akurat się nie spodziewałaś!), czasami – gest dobroci. A potem znowu krzywda. 

Ten nadmiar, lepki, nieustępliwy, często seksualny, bliższy zainteresowania brukowców niż jakiegokolwiek innego medium – budzi pytanie o eksploatację. Czuję się w obowiązku uprzedzić, że "Ciemno, prawie noc" jest filmem trawionym obsesją pedofilii – i nie da się ukryć, że wchodzi na polskie ekrany, wyjątkowo rymując się z nagłówkami gazet (i symptomatycznymi wynikami zeszłorocznego polskiego box-office’u). Ale czy jest filmem eksploatacyjnym? I gdzie właściwie miałaby przebiegać granica pomiędzy filmem o Złu a filmem złym, kiedy i jak opowieść może zarazić się tym, co chciała jedynie poddać krytycznej refleksji? Ta granica pozostaje oczywiście płynna i zależna od wrażliwości widza – ale nie znaczy to, że w ogóle nie istnieje. Szukałabym jej w potencjale wzbudzania empatii; "Ciemno, prawie noc" wyszukuje delikatności w mroku z tą samą pieczołowitością, z jaką mutuje obrazy niesprawiedliwości. I raz tylko, ponieważ jest polski, wykazuje zrozumienie dla łamania praw dziecka. Wciąż żyjemy w krainie Kotojadów.
1 10
Moja ocena:
7
Laureatka IV edycji Konkursu "Powiększenie". Mieszka w Warszawie, później Grand Prix w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka (2018). Kulturoznawczyni, pisze o serialach telewizyjnych, filmie, literaturze i... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W myślach mam kilka parafraz tytułu filmu Borysa Lankosza, które mogłyby oddać moje odczucia, ale przejdę... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones