Recenzja filmu

300: Początek imperium (2014)
Noam Murro
Sullivan Stapleton
Eva Green

Chwała Sparty

Noam Murro próbował rzeczy wręcz niemożliwej. Bo jak tu mierzyć się z jednym z najbardziej pamiętnych filmów ostatniej dekady, dzięki któremu fraza "This is Sparta!" przeszła do legendy
Noam Murro próbował rzeczy wręcz niemożliwej. Bo jak tu mierzyć się z jednym z najbardziej pamiętnych filmów ostatniej dekady, dzięki któremu fraza "This is Sparta!" przeszła do legendy światowego kina i dała niezliczoną wręcz ilości memów w internecie. Dlatego też narzekania fanów pierwszej części były uzasadnione. I chociaż Murro wyszedł z całej tej sytuacji mocno poobijany, może nawet bez jednej ręki, to jednak z tarczą.

"300: Początek imperium" stanowi fabularny sequel względem oryginału. Co prawda opowieść rozpoczyna się w tym samym czasie co część pierwsza i wdraża nas w powstanie króla Persji – Kserksesa, oraz jak doprowadzono do wojny ze Spartanami i całą Grecją. Wydarzenia przedstawione na ekranie całkiem sprawnie przemierzają przez kolejne etapy historii, aż dochodzimy do miejsca znanego z zakończenia "300". To, co następuje później, jest naturalnym następstwem, a więc wojna Persji z całą zjednoczoną Grecją. Jak w przypadku pierwszej części, w "Początku imperium" fabuła ma marginalne znaczenie, lecz w tej części jest jej nawet mniej. Co dziwne, bo Noam Murro bazował na komiksie pt. "Kserkses" Franka Millera, autora oryginalnych "300". Niestety ciężko w całej opowieści dostrzec rękę mistrza komiksu, tak samo zresztą jak Zacka Snydera, który wyreżyserował "300", a tu pracował nad scenariuszem oraz wziął pieczę nad produkcją.



Głównym bohaterem jest ateńczyk – Temistokles. Doprowadził on do wojny poprzez zlitowanie się nad młodym Kserksesem podczas jednej z bitew między Persją. Dlatego znając zagrożenie, starał się zjednoczyć podzieloną Grecję i stawić czoła potężnemu wrogowi. Jedynie Sparta nie przyłączyła się do greckiej armii i takim sposobem 300 mężnych wojowników wyruszyło na bój. Jak się to skończyło, doskonale wiemy. Szkoda, że Temistoklesowi brakuje charyzmy. Zupełnie nie przypomina on Leonidasa, nie potrafi nawet porwać tłumów swoimi przemowami. Zresztą uważny widz w przemowach może zauważyć aluzję do walki z terroryzmem, gdzie Grecja to taki odpowiednik Ameryki, a Persja to ci wspomniani terroryści. Przynajmniej populistyczne przemowy głównego bohatera skłoniły mnie do takich porównań. W "300" rewelacyjny był Gerard Butler, który zresztą główną rolą załatwił sobie angaż pod same drzwi Hollywood. Historia w przypadku Sullivana Stapletona raczej się nie powtórzy, bo nie ma ani jednej zapadającej sceny z jego udziałem.

Na szczęście same dobre rzeczy można napisać o Evie Green. Znana chociażby z "Ostatnia miłość na Ziemi" oraz "Casino Royal"aktorka pokazała chyba całą gamę swoich umiejętności. Aż żal, że to nie ona jest główną bohaterką całej opowieści. Niestety stoi po stronie tych złych, a więc siłą rzeczy na ekranie widzimy ją mniej niż bezpłciowego Temistoklesa. Jej Artemizja to rewelacyjne połączenie czystego zła z niebezpiecznym seksapilem. Green wręcz emanuje seksem, a jej śmiercionośne spojrzenie potrafi wzbudzić konsternacje. Postać Artemizji ciągnie ten film. Bez tej postaci i bez roli Evy Green, "Początek imperium" byłby obrazem o co najmniej klasę gorszym. Wystarczy zobaczyć scenę seksu, aby przekonać się, co aktorka umie i nie piszę tu tylko o miłosnych igraszkach. Zresztą sama scena jest bardzo dobrze wyreżyserowana. Widz zastanawia się, czy dwoje bohaterów walczy ze sobą, czy oddaje się dzikiej rozkoszy.



"300: Początek imperium" wsławi się świetnie wykonanymi efektami specjalnymi. Chociaż trzeba przyznać, że w niektórych momentach jest co najwyżej dobrze i nie raz widać, że aktorzy grają na green screenie. Ale to nie przeszkadza temu, żeby rozkoszować się pięknymi efektami specjalnymi. Robią kolosalne wrażenie i praktycznie stanowią główny atut filmu. Ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że nadmiar efektów zaczyna pod koniec trwania filmu męczyć, ale i tak nie odbija się zbytnio na całkiem pozytywnym odbiorze produkcji. Tym bardziej że większość wydarzeń rozgrywa się na otwartym morzu, więc spece od efektów specjalnych i grafiki CGI mogli ze spokojem realizować swoje założenia i popuścić wodze fantazji. Zresztą to też kolejny, może mały, ale jednak, plus filmu, że nie otrzymaliśmy od Noama Murro kalki z "300" i w pełni skupiono się na bitwach morskich.

Niektórzy mogą zastanawiać się, po co w ogóle ten film powstał. Sam miałem takie wątpliwości, ale po obejrzeniu wszystkie zostały rozwiane. "300: Początek imperium" to produkcja, która nie zostanie zapamiętana tak jak pierwsza część. To obraz, który nie sprawia, że hollywoodzkie kino stanie się gorsze, ale bez niego nie jest też lepsze. Zresztą film ma otwarte zakończenie, więc kontynuacja to kwestia kilku lat, ale czemu nie. Jeżeli kolejne części będą trzymały poziom co najmniej "Początku imperium", to jestem jak najbardziej za.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kreska Franka Millera sukcesywnie przesuwa się po świadomości zarówno czytelników jego komiksów, jak i... czytaj więcej
"300: Początek imperium" to sequel "300" z 2006 roku, który nie jest do końca sequelem, i adaptacja... czytaj więcej
W przypadku sequeli hollywoodzka zasada mówi: więcej, szybciej, bardziej. Nie inaczej jest w przypadku... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones