Recenzja filmu

Alfa (2018)
Albert Hughes
Anna Apostolakis-Gluzińska
Kodi Smit-McPhee
Jóhannes Haukur Jóhannesson

Ciemno, zimno, błyszczą kły

"Alfa" jest kolejnym wariantem popularnej filmowej bajki "chłopiec i jego pies" – tyleż krzepiącym, co realistycznym i surowym, podobnie jak życie w Europie 20 tysięcy lat temu. To nie fantazja o
Obudźcie mnie w środku nocy, zaświećcie w twarz latarką, a wyrecytuję jak na spowiedzi: megaterium, glyptodon, smilodon, mastodont. Nazwy prehistorycznych ssaków – podobnie jak dinozaurów – wbiły mi się w pamięć długimi kłami i wymieszały w kotle dziecięcej wyobraźni. Był to zapewne pierwszy kontakt z czymś wielkim, dużo starszym od nowoczesnej cywilizacji i fascynująco nieobecnym. Gigantyczne bestie i ogromne tajemnice, a nie jakaś tam mdła disneyoza, pastelowe zamki i obcisłe trykoty superbohaterów. I dlatego do "Alfy" Alberta Hughesa nie umiem podejść na chłodno, bez sentymentu – stare emocje odżywają w relacji ze spełnioną fantazją. Ta oldschoolowa, mocno konserwatywna opowieść o myśliwych z epoki ostatniego zlodowacenia została tak pięknie sfilmowana i cyfrowo zwizualizowana, że potrafię jej wybaczyć wszystkie grube nici i uproszczenia. Daję królestwo w zamian za marzenia.


Kratery wulkanów, tundrę, skaliste góry, koryta rzek – w tym filmie każdy krajobraz przecinają strumienie życia: dźwięki, kształty, ruch i kolory. Mężczyźni w skórach i z wysmarowanymi błotem gębami czatują na stado bawołów, chcą je podstępem zepchnąć ze stromego klifu i w ten sposób zapewnić plemieniu zapasy na surową zimę. Jeden z nowicjuszy – kruchy i rozmarzony Keda (Kodi Smit-McPhee), syn wodza – niespodziewanie nadziewa się na róg bizona i leci prosto w przepaść. Świat na moment staje w miejscu, slow motion otwiera dłuższą retrospekcję. Patrzymy na początek dorocznych łowów i trudną relację ojca z synem: Tau (Jóhannes Haukur Jóhannesson) chce uczyć Kedę sztuki przetrwania, wpoić brutalną regułę "żyją i rządzą najsilniejsi", którą dzisiaj nazwalibyśmy selekcją naturalną. Tymczasem Keda nie potrafi zabić spętanego dzika, okazuje zbyt wiele współczucia i litości, idzie – jak powtarza jego matka – bardziej za sercem niż za włócznią. Tyle że to właśnie ta słabo ceniona w męskim świecie zdolność do empatii pozwoli chłopcu przeżyć po upadku ze skały, samotnie w dziczy i w sercu zimy. Zamiast dorżnąć napotkanego po drodze przywódcę wilczej watahy, Keda zaczyna zwierzę leczyć i oswajać. Współpraca, a w końcu sojusz i przyjaźń między wrogimi gatunkami stanie się podstawowym warunkiem ocalenia – zarówno człowieka, jak i rannego wilka.
  
"Alfa" jest więc kolejnym wariantem popularnej filmowej bajki "chłopiec i jego pies" – tyleż krzepiącym, co realistycznym i surowym, podobnie jak życie w Europie 20 tysięcy lat temu. To nie fantazja o jaskiniowcach ujeżdżających mamuty i prujących z łuków do gigantycznych leniwców, ale autorska wizja prehistorii, która próbuje uchodzić za historię. Zresztą, co tu dużo gadać – uchodzi za nią z powodzeniem. Na przyrodę patrzymy z dystansu, Keda – o ile chce wrócić do domu żywy – powinien trzymać się na uboczu, szukać nowych kryjówek i gubić tropy. Jeśli gdzieś pojawia się tygrys szablozębny, to tylko jako cień, zarys sylwetki, błysk kłów i wrzask ofiary. Bo chociaż "Alfawchodzi do polskich kin w kategorii młodzieżowej, krew i przemoc są tutaj bardzo realistyczne – podobnie jak gnijące ciała zwierząt, czerwie używane do czyszczenia ran i wąchanie odchodów. Relacja Kedy i wilka jest – przynajmniej w początkowej fazie – całkowicie pozbawiona sentymentów. To bardziej ujarzmianie niż oswajanie – chłopak najpierw wiąże bestii pysk, potem uderza z otwartej dłoni i każe czekać na swoją kolej przy rozdzielaniu pożywienia. Wyznacza jasną hierarchię, w której to człowiek jest panem i władcą, a zwierzę służy, wspiera i pozostaje bezwarunkowo oddane. Pierwsze spotkanie, fantazja o genezie najdłuższej międzygatunkowej przyjaźni w historii ludzkości, to jednocześnie historia budowania autorytetu przy użyciu siły. W relacji z Alfą Keda – syn wodza – testuje własne zdolności przywódcze. Szykuje się do nowej męskiej roli w przymusowym, ale skutecznym rytuale przejścia.


I chociaż z wątkiem "stawania się mężczyzną" nie jest mi jakoś specjalnie po drodze, szanuję decyzję twórców – realizm nakazywał sportretować ówczesne wspólnoty plemienne bez większych uprzedzeń. Przyjąć do wiadomości, że nasi europejscy przodkowie żyli raczej według reguł patriarchatu niż matriarchatu, a wilk nie stał się psem w wyniku głaskania i tarmoszenia gumowego kurczaka. W takim przeplocie prawdopodobieństwa z czystą fantazją widzę siłę "Alfy" – opowiedzieć młodym i starym o świecie, w którym człowiek istniał jako jeden z miliona równoprawnych elementów, absolutnie zależny od przyrody, stale na granicy przeżycia. Nasza przedhistoryczna zwierzęca kruchość budzi dzisiaj pokorę, ale również coś na kształt melancholii – żałoby po wyssanej do ostatniej kropli krwi Matce Naturze. Zaczęło się przecież od ujarzmienia wilka, a skończyło na wielkiej transformacji całej planety. Tamta Ziemia już nigdy nie wróci, nie wróci także ta o wiele bliższa, sprzed lat stu albo pięćdziesięciu, za jakiś czas odejdziemy pewnie i my, razem ze swoją cywilizacją i technologicznym biczem na każdą formę życia. Na razie jednak pocieszmy się fantazją – tym małym chłopcem, co siedzi w chłodzie i ciemnościach i wypatruje znajomych kłów. On wie, że nie jest tu sam. My powoli możemy mieć wątpliwości.
1 10
Moja ocena:
7
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones