Recenzja filmu

American Beauty (1999)
Sam Mendes
Kevin Spacey
Annette Bening

Życie w jednym błysku

Piękne życie - czym też ono jest? Amerykanie na to pytanie dali własną odpowiedź, którą później nazwali stylem życia, a my, Europejczycy, nazwaliśmy z kolei plagą, choć sami się jej poddajemy.
Piękne życie - czym też ono jest? Amerykanie na to pytanie dali własną odpowiedź, którą później nazwali stylem życia, a my, Europejczycy, nazwaliśmy z kolei plagą, choć sami się jej poddajemy. Szybki samochód, duża willa, basen, kariera. Później żona, dziecko, ale dopiero po trzydziestce i to tylko jedno - trzymajmy się konwencji. Jednak ta definicja jest ciut przydługa, więc dajmy jej nazwę - wydaje mi się, że "wyścig szczurów" brzmi dobrze. Teraz postawmy drugie pytanie - czy to życie na pewno jest piękne? Lester Burnham po wypaleniu skręta szybko dał odpowiedź - nie! Po czterdziestu latach życia postanowił zrobić krok w bok i pozwolić innym szczurom dalej się ścigać. Na znak manifestu zrezygnował z pracy, nie zapominając jednak o zastraszeniu szefa i zabezpieczeniu sobie finansowo przyszłości. Sprzedał starą Toyotę i kupił wymarzonego Pontiaca. Zaczął trenować, by spodobać się koleżance jego własnej córki - żona niestety nie zaspakajała jego potrzeb od lat. W końcu też powiedział prosto w twarz małżonce, co uważa o ich związku, który umarł mniej więcej dekadę wcześniej i teraz był jedynie tworem doktora Frankensteina. Kevin Spacey zniszczył dotychczasowe życie swojego bohatera, by pozwolić mu się odrodzić na nowo. To, co pokazał widzom w trakcie metamorfozy (zarabiając przy tym kilka liczących się nagród), przechodzi wszelkie pojęcie znanego dotąd aktorstwa. On nie grał Lestera - on nim był! To było widać nawet w jego oczach - z człowieka stłamszonego przez system stał się wolny i szczęśliwy na swój własny sposób. Sam Mendes dobrze wiedział, co robi, obsadzając go w tej roli. Nie pomylił się zresztą w stosunku do innych aktorów. Nie zawiódł nikt z rodziny Bunhamów. Obydwie, Annette Bening (żona) i Thora Birch (córka), zagrały fenomenalnie. Ciut mniej przekonywująca była Mena Suvari, wcielająca się w obiekt pożądania Lestera. Wynika to jednak z tego, że przyszło jej występować wśród wybitnych aktorów i na ich tle wypadła trochę blado. Mendes obrał ciekawą drogę, ukazując, jako jeden z nielicznych reżyserów, narkotyki w dobrym świetle i podając ku temu sensowną argumentację. To właśnie one wyzwoliły Lestera i to dzięki temu, że z rozsądkiem z nich korzystał. Wiem, to brzmi paranoicznie - w końcu one zabijają i jedyne dobre wyjście, to z nich nie korzystać. Przynajmniej tak mówią wszyscy i pewnie mają rację. Jednak skoro Burnhama przestał obowiązywać wyścig szczurów, to wreszcie mógł zrobić to, co sam uważał za słuszne. W końcu „nigdy nie jest za późno, by zacząć tak, jak chce się żyć”. A to, czy taka egzystencja jest moralna z punktu widzenia społeczeństwa, czy też nie, to już zupełnie inna sprawa. Mało jest filmów naprawdę mądrych, nie wydumanych i do tego dających się obejrzeć z przyjemnością. Sam Mendes nie stworzył filozoficznej dysputy na dwie osoby przy jednym stole. Dał film ze znanej na wylot kategorii „komedia obyczajowa”. Nie dziwcie się - ten film naprawdę śmieszy i określenie „komedia” nie jest pejoratywne czy też nie na miejscu. Jest to humor w najlepszym wydaniu i nie powoduje salw śmiechu, a jedynie wykwit ironicznego uśmieszku na twarzy. Tak ciekawych i dających do myślenia spostrzeżeń nie dało się lepiej przekazać. To zdaje się być niemożliwością, ale bywają jednak filmy doskonałe.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja American Beauty
Jaki jest cel ludzkiej egzystencji? Założyć rodzinę, mieć dobrze płatną pracę, wychować dzieci, zestarzeć... czytaj więcej
Recenzja American Beauty
"Nazywam się Lester Brunham i mam 42 lata. Za niecały rok nie będę żył. W pewnym sensie już jestem... czytaj więcej
Recenzja American Beauty
Współczesne kino oferuje widzom całą gamę przeżyć i wrażeń – możemy przemierzać galaktykę, tropić... czytaj więcej