Recenzja filmu

Aspromonte (2019)
Mimmo Calopresti
Valeria Bruni Tedeschi
Marcello Fonte

Schludny gniew

Problem z "Aspromonte" jest m.in. taki, że jako opowieść o nabywaniu sprawczości politycznej przez prosty lud pozostaje mało wiarygodna i uwięziona w kleszczach taniego sentymentalizmu. Wiejska
Wsi moja sielska – bez prądu, bez drogi – anielska! Czas się u ciebie zatrzymał. Nie masz tu cywilizacji, świat przypomina siennik wypchany zeszłoroczną słomą albo nieco paździerzową scenografię starego filmu wojennego. Tynk się kruszy, farba łuszczy, szkolna izba wygląda jak po przejściu huraganu. Między górą a morzem łazi miejscowy sowizdrzał – wieśniacy nazywają go Poetą, chociaż nie pisze, tylko maluje – i opowiada starodawne dzieje. Jesteśmy na południu Włoch, w kalabryjskiej miejscowości Africo, gdzie życie toczy się średniowiecznym rytmem, a organizacja społeczna – chociaż mamy lata 50. XX wieku – nadal przypomina feudalizm. Trochę to wszystko w zgodzie, a trochę wbrew woli mieszkańców. 


Bo wioska niby istnieje na skraju dwóch światów, ale jedną nogą jest już po stronie nowoczesności. "Aspromonte" zaczyna się od sceny zbiorowego buntu – całe Africo, łącznie z dziećmi, okupuje miejscową prefekturę, żądając sprowadzenia lekarza. Przyparty do muru urzędnik składa zobowiązanie na piśmie, ludzie się rozchodzą, czas mija, a lekarza jak nie było, tak nie ma. Kiedy kobieta ze wsi umiera w połogu, bo z odciętych gór do miasta nie udało się zejść na czas, mieszkańcy ponownie jednoczą się w gniewie i, pod wodzą weterana wojennego Peppe, rozpoczynają samodzielną – i nielegalną – budowę drogi. Tymczasem utrzymanie feudalnych stosunków jest na rękę praktycznie wszystkim lokalnym graczom: watażka Don Toto może swobodnie ściągać z wieśniaków haracze i ukrywać się w górach, a miejscowe władze spodziewają się rychłego napływu taniej siły roboczej, kiedy już życie w izolacji stanie się nie do wytrzymania. Jedyną sojuszniczką społeczności Africo jest nowa nauczycielka – blondynka z północy, która manierami i wiedzą zdecydowanie odcina się od zgrzebnego tła. Tylko cóż z tego, skoro takie wsparcie – raczej duchowe niż praktyczne – na nic się ludowi nie przyda? 


W ogóle ten film, chociaż wzniesiony na ciekawych podwalinach tematycznych, sam przypomina podróżnika z odległej przeszłości. Więcej w nim statycznego skansenu niż żywej dramaturgii, tak jakby wyłowienie z tłumu kilku mocnych historii miało w jakiś sposób zaszkodzić obrazowi całej społeczności. Stąd bierze się chyba wrażenie krążenia po omacku, zaglądania do domostw i w oczy kolejnych postaci, ale bez wyraźnego celu, bez klamry, która by temu lewitowaniu kamery nadała więcej czysto ludzkich, intensywnych emocji. Jest wprawdzie patos i nostalgia, nie ma za to tragedii i radości – dokładnie tak, jak w pustej muzealnej rekonstrukcji. Problem z "Aspromonte" jest również taki, że jako opowieść o nabywaniu sprawczości politycznej przez prosty lud pozostaje mało wiarygodna i uwięziona w kleszczach taniego sentymentalizmu (vide: zakończenie w niewiele wnoszącym stylu "odwiedzin po latach"). Wiejska rzeczywistość wyglada na względnie nową, zbudowaną od podstaw – niby mamy tu gruzy, ruiny i pleśń, ale jakieś takie schludne, dziwnie uporządkowane, ustawione pod kamerę. Podobnie ludzkie ciała i ludzkie zachowania – czyste, nadmiernie atrakcyjne, pozbawione ostrych konturów, wyrytych na skórze i twarzach pracy, znoju i choroby. Z ust nie padają ostre słowa, mało jest prawdziwego gniewu, żółci, rozpaczy. 

To raczej taki bunt pocztówkowy, przeznaczony dla widzów, którzy lubią sobie powyobrażać malowniczą wiejską przeszłość. Żyło się we wspólnotach sąsiedzkich opartych na wzajemnej pomocy, było może i trudniej, biedniej, nudniej, ale na pewno piękniej (ach te góry, lasy, morze, "Mamy tu wszystko!" – mówi wioskowy outsider Poeta). Ucieczkę w nostalgię zapewniają ramy wyjątkowo bezpiecznego obrazu, który niczym nas nie zaskoczy, nie wywoła gwałtowanych emocji, nie przerazi ani specjalnie nie wzruszy. Nawet jeśli słychać w "Aspromonte" dalekie echa włoskiego neorealizmu, to jednak dominującą nutą pozostaje tutaj sesja zdjęciowa w stylu retro. Ludowość odegrana przez modeli i modelki z kolorowych magazynów. I taka też złudna rewolucja. 
1 10
Moja ocena:
4
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones