Recenzja filmu

Do widzenia, do jutra... (1960)
Janusz Morgenstern
Zbigniew Cybulski
Teresa Tuszyńska

Przeżyłem romantyzm, stałem się potężny

Bo choć z pozoru głównym, a raczej jedynym wątkiem filmu jest miłość Jacka do Margueritte, to pod tą przykrywką została ukazana ówczesna polska (sam w końcu nie wiem czy szara, czy kolorowa)
Przeżyłem romantyzm, stałem się potężny. To niezbyt skromne motto zawdzięczam właśnie debiutanckiemu filmowi Janusza Morgensterna pt. "Do widzenia, do jutra", po którym ono narodziło się w mojej głowie. Teraz wydaje mi się to bardzo oczywiste i aż mi wstyd, że dopiero po tym seansie doznałem tego nobilitującego olśnienia. Cóż... przesiąknięty do szpiku kości Mickiewiczami i Słowackimi, a później dobity dekadencją a la Przybyszewski i Tetmajer nie wyfilozofowałem sobie, że może istnieć trzecia – o dziwo pozytywna – droga przez historię romantycznego uczucia. Ale... ale! Zapominam się! Mam przecież napisać recenzję, a nie panegiryk ku czci romantyzmu...

Niemniej jednak ciężki nie tworzyć aluzji do tej epoki skoro film opowiada o porywie miłosnym typu trzask - grom głównego bohatera do nieznanej wcześniej córki francuskiego ambasadora. Jacek (grany przez Zbigniewa Cybulskiego) o którym właśnie mowa, notabene jest młodym, roztrzepanym i nieśmierdzącym artystą, nieśmierdzącym groszem rzecz jasna. Z kolei, jak łatwo można się domyślić, dla jego nowej muzy z zachodniego świata bieda to ostatnia rzecz do narzekania. No mezalians jak byk! Jakbym miał przed sobą opis dziewiętnastowiecznego romansu.

Po takim początku może wydawać się, że mamy do czynienia z sentymentalnym i pretensjonalnym filmem na niedzielę jakich wiele.  Jak mawiał klasyk – nic bardziej mylnego! Jednakże niestety, by dostrzec coś więcej prócz miłosnych dziejów głównych bohaterów konieczne będzie posiadanie historycznej wiedzy, tudzież znajomości realiów początku lat 60. w Polsce zwłaszcza w sferze polityczno – społecznej. Mowa tu m.in. o pierwszych latach rządu Gomułki, nadchodzącej rewolucji obyczajowej, stosunkach międzynarodowych, czy o mentalności i poziomie życia ówczesnych Polek i Polaków.

Wówczas odkryjemy liczne aluzje jak np. zdawałoby się zwykły płot dzielący kochanków, który jest metaforą żelaznej kurtyny. Przed oczyma będziemy mieć też spektakl kontrastów pomiędzy Polską a zachodem. Bo choć z pozoru głównym, a raczej jedynym wątkiem filmu jest miłość Jacka do Margueritte (Teresa Tuszyńska), to pod tą przykrywką została ukazana ówczesna polska (sam w końcu nie wiem czy szara, czy kolorowa) rzeczywistość. Czy państwu czegoś to nie przypomina? Czy nie identyczna koncepcja wyłania się z "Lalki" Bolesława Prusa? Ha! Bingo! Nawet motyw lalki jest obecny w filmie Morgensterna. To nie może być przypadek. I co najważniejsze, w obu tekstach kultury taki zamysł autorów spełnił się doskonale, w obu przypadkach udało się stworzyć arcydzieło!

Takie odważne zdanie wypadałoby uargumentować. Myślę jednak, że miłośnicy polskiego kina lat 60. bez trudu dostrzegą, że jest to jeden z najlepszych filmów tego okresu. Posiada bowiem wszystkie cechy swojej dekady, za które jest tak bardzo ceniona. Będą to: nostalgiczny i melancholijny nastrój powstały już z samego całokształtu, ale podkreślany zwłaszcza za pomocą subtelnej i spokojnej muzyki (w wykonaniu Krzysztofa Komedy!) oraz znakomitej gry aktorskiej (nazwiska Cybulskiego i Fedorowicza mówią same za siebie). Naoglądamy się też pięknych ujęć kamery tej naszej polski przedziwnej socjalistycznej i nasłuchamy się licznych intelektualnych dialogów, choć czasem z deka nużących i egzaltowanych (ale ponoć takie było zamierzenie). Zatem, drogi widzu! Albo film uniesie Cię i niczym albatros będziesz szybował razem z nim, albo po prostu zaśniesz. Ot, kwestia upodobań.

Na koniec chciałbym wrócić do motta mego autorstwa, które też zainspirowało mnie do napisania tej recenzji. Co prawda dotarła do mnie świadomość, że strzeliłem sobie w stopę, gdyż dla pełnej jasności musiałbym podać zakończenie filmu, czego nie wypada robić, no nie wypada... Niemniej jednak odważę się napisać, że dzięki niemu zacząłem inaczej patrzeć na tych niedorajdów marzycielskich, tych romantyków mizernych, nieudacznikach, patałachach, tego typu ecie - peciach. Zacząłem patrzeć inaczej na siebie. Bowiem romantycy widzą więcej. A po końcu nieszczęśliwej miłości wcale nie ma nicości. Pozostaje samouświadomienie i zahartowane serce. Jesteśmy niczym światłe kotlety mielone! Amen.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones