Recenzja filmu

Eden (2012)
Megan Griffiths
Jamie Chung
Matt O'Leary

O mechanizmach, mniej o duszy

Megan Griffiths nie pożałowała swojemu dziełku kapki subtelności, łagodząc w ten sposób trudny temat i odciągając film od skrajnych wizji tragicznego losu jednostki, choć na jego delikatniejszą
Megan Griffiths nie pożałowała swojemu dziełku kapki subtelności, łagodząc w ten sposób trudny temat i odciągając film od skrajnych wizji tragicznego losu jednostki, choć na jego delikatniejszą estetykę wpływa nie tylko sposób opowiadania, ale również to, co zostało wyselekcjonowane do pokazania. Nie poczujemy w "Eden" namacalnej brutalności, nie zobaczymy scen gwałtów i morza łez, a ci, którzy szukali tu Prawdziwego Dramatu, mogą poczuć się lekko rozczarowani.

Hyun Jae, młodziutka Amerykanka koreańskiego pochodzenia (Jamie Chung), zostaje zwiedziona i porwana, odtąd jej celem będzie zaspokajanie perwersyjnych potrzeb bogatej "klienteli". Przyszli ciemiężyciele zamykają ją w barakach na środku pustyni, w relatywnie dobrych, higienicznych warunkach, z opieką medyczną i zwierzątkami-pocieszkami, które dla niej i pozostałych dziewczyn będą iluzją zrozumienia, w rzeczywistości zaś stanowią środek na ich urobienie. Nieśmiałość i niewinność głównej bohaterki, wzmacniające w teorii tragizm historii, są jednak dla reżyserki bez większego znaczenia, co nie oznacza oczywiście, że są kompletnie nieistotne. Tak naprawdę Hyun Jae poznajemy dopiero rok później, już jako silną i dojrzalszą kobietą. Po tym czasie dziewczyna staje się aktywnym trybem machiny i częścią przerażającej mikro-społeczności. To właśnie taka bohaterka jest dla reżyserki najważniejsza.

Kluczowym motywem filmu okazuje się relacja. By przeżyć i zwiększyć swoją szansę na ucieczkę, Hyun Jae musi rozpocząć współpracę z oprawcami (Matt O'Leary). Ale relację sztuczną, bo szczerą tylko z jednej strony. Uczucie autentyczne i ewoluujące pojawia się tylko u dręczyciela, stając się ostatecznie emocjonalną pułapką, w której role się odwracają: kat staje się ofiarą, a ofiara katem.

Megan Griffiths skupiła się bardziej na kwestiach adaptacji i symbiozy, o czym zresztą w jednej ze scen pięknie opowiada pryncypał oprawców (Beau Bridges). Wydaje się, że reżyserkę mocniej interesują mechanizmy funkcjonowania w grupach, co oddala film od bezkompromisowego dramatu, a rentgen prześwietla mocniej struktury i zachowania niż ludzką duszę.

Od strony aktorskiej "Eden" prezentuje się bardzo dobrze. Najlepiej wypada najbardziej doświadczony Beau Bridges, choć trudno powiedzieć, czy znacznie młodszy Matt O'Leary w czymkolwiek mu ustępuje. Trochę słabiej zaprezentowała się natomiast odtwórczyni głównej roli, Jamie Chung, szczególnie w pierwszej "dramatycznej" części filmu. Jako twarda i walcząca kobieta aktorka spisuje się znacznie lepiej, aczkolwiek jest to chyba pokłosie bardziej surowych, a przez to łatwiejszych do odegrania scen.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones