Recenzja filmu

Gandahar (1988)
René Laloux
John Shea
Charles Busch

Przed tysiącem lat Gandahar będzie uratowany...

"Gandahar" nie był szczytowym osiągnięciem animacji nawet w swoich czasach, jest jednak pasjonującą historią, która pozostaje w pamięci na długo po projekcji.
W zamierzchłych czasach, kiedy w byle supersamie i w każdej księgarni można było za sto tysięcy starych złotych kupić kasety VHS, nieistotna była fabuła filmu, reżyser czy gatunek. Liczyło się wyłącznie, by zdobyć nową "bajkę", a mianem tym określano wszelkie animowane produkcje. Dzięki temu któregoś dnia dostałem w prezencie od mamy "Gandahar".

Na okładce roboty, mutanty, same przyjemne skojarzenia ("X-Men", "Robocop"), a jednak zawartość taśmy skrajnie inna. Po dziś dzień wielu rodziców (poza Japończykami) uznaje rysunek za gwarancję przystosowania filmu do interpretacyjnych zdolności dzieci w każdej grupie wiekowej. Przez "Gandahar" nigdy nie wyrobiłem w sobie podobnego nawyku. Przemoc zdarza się tutaj wprawdzie okazjonalnie, ale powszechna jest nagość i pojawia się nawet scena z pogranicza erotyzmu. Nader wszystko trudno dziecku w wieku siedmiu lat (a mniej więcej tyle miałem, gdy po raz pierwszy obejrzałem produkcję René Lalouxa) pojąć, o co właściwie tutaj chodzi.

Pierwsze zetknięcie z niedookreśloną planetą (od czasu do czasu pojawiają się nawiązania do ziemskich wyrobów, np. poezji, a więc nie ma mowy o Ziemi w przyszłej lub alternatywnej rzeczywistości) zapiera dech w piersiach. Błękitnoskóra postać łowiąca ryby na dźwięki fletu, naga kobieta chwytająca coś na kształt psa i karmiąca to piersią, zwierzęta o dziwacznych kształtach, plansze pełne detali, choć z nieco kulawą animacją. Nigdy wcześniej nie widziałem tego typu rysunków, później już częściej, np. w filmach Ralpha Bakshiego czy "Heavy Metal" (aczkolwiek przy tworzeniu "Gandahar" nie użyto rotoskopu).

Scenariusz animacji Lalouxa powstał w oparciu o książkę "Ferroidy przeciwko Gandaharianom" (niestety wciąż nie przetłumaczoną na język polski), a jego amerykańską wersją próbował podrasować Isaac Asimov. Jeżeli wierzyć opiniom krążącym w internecie, efektem zabiegów słynnego pisarza było jedynie dołożenie przydługich i nudnych dialogów (Amerykanie zmienili też niemal w całości ścieżkę dźwiękową i wycieli "kontrowersyjne" sceny). Na szczęście polski VHS nie był rynkową wersją amerykańskiego pochodzenia z domowej roboty podkładem lektorskim. Dzięki Polskim Nagraniom i Stowarzyszeniu Rapid można uświadczyć jednego z najwcześniejszych rodzimych dubbingów (w rolach głównych m.in. Leszek Teleszyński i Adam Ferency).

Nagromadzenie świeżych i udanych pomysłów ma tu tak wielkie stężenie, że starczyłoby ich na kilka innych filmów. Objawia się to zarówno w detalach (np. niezwykła broń wystrzelająca nasionami, które następnie rozrastają się jako kolczasta roślina), jak i w wątku głównym. Gandahar to utopijna kraina, której mieszkańcy po latach wspinania się na coraz wyższe stopnie zaawansowania technologicznego (a zwłaszcza biotechnologicznego) nie doprowadzili do zagłady świata (jak zazwyczaj bywa w podobnych scenariuszach science-fiction), lecz osiągnęli harmonię z naturą i skoncentrowali się na spokojnym, wypełnionym sybarytyzmem, pełnym zaspakajania własnych potrzeb życiu. Ich piękno i perfekcjonizm są jednak okupione wieloma tragicznymi eksperymentami, w wyniku których powstał ród mutantów zwanych transformerami (nazwa odzwierciedla dynamiczne zmiany, jakie przechodzą te istoty na przestrzeni całego życia i z tego samego powodu nie używają one czasu teraźniejszego, a jedynie zwrotów "byłem/będę") oraz ogromny, dryfujący na oceanicznej platformie mózg - Metamorf. To właśnie za sprawą tego ostatniego powstaje armia metalowych ludzi, którzy wywołują w mieszkańcach Gandaharu największego kaca w życiu. Standardowo wybawcą może być tylko niepozorny wybraniec (w tym wypadku nosi imię Sylvain), a jego cel określa tajemnicza przepowiednia: "Za tysiąc lat Gandahar został zniszczony, a jego mieszkańców zmasakrowano. Przed tysiącem lat Gandahar będzie uratowany i uniknie tego, co nieuniknione".

Ferroidzi, czyli owi metalowi ludzie, są czymś pomiędzy Darth Vaderem a SS-manem. Czarne, eleganckie roboty maszerujące równym krokiem, dyszące wspólnym, doniosłym oddechem. Do tego przemówienie: "Śmierci boją się tylko istoty słabe, skażone indywidualizmem" i chóralna odpowiedź armii: "Ja nie istnieje", a ponad wszystko scena z wypadającymi przez ogromną rurę zwłokami, lądującymi na wielkiej stercie trucheł, co przywołuje wspomnienia drastycznych zdjęć z obozów zagłady. Jako dzieciak byłem przerażany (ale też zafascynowany), jako dorosły odczuwam niepokój w niemal każdym elemencie "Gandaharu".

"Nie chcę być samotny w lodowatym ocenie, ja też jestem Gandaharianinem, nie zostawiajcie mnie" - rozpacza Metamorf, który tylko powierzchownie jest głównym antagonistą filmu. Przecież to on jest ofiarą nieudanego eksperymentu. Porzucony, zapomniany, nie próbuje się nawet zemścić na swych twórcach, a jedynie przetrwać. Podobnie jest z wieloma animowanymi filmami - tylko pozornie stanowią dziecięcą rozrywkę, często potrafią przemycać treści, których nie odważyliby się podjąć reżyserzy produkcji aktorskich. Moim zdaniem "Gandahar" jest jedną z najbardziej pasjonujących historii, jakie kiedykolwiek przeniesiono na ekran.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones