Recenzja filmu

Hania (2007)
Janusz Kamiński
Agnieszka Grochowska
Łukasz Simlat

Gdy choinka świeci, róbmy pod nią dzieci

"Hania" świeci się jak bożonarodzeniowa choinka, ale prawdziwej świątecznej magii w niej niewiele. W dodatku ktoś zeżarł wszystkie cukierki!
Po kwaśnym przyjęciu "Hani" na festiwalu w Gdyni Janusz Kamiński żalił się, że polscy krytycy nie docenili filmu zrobionego w amerykańskim stylu. Gadanie! Dałbym na mszę w kościele, żeby nasi reżyserzy porzucili w końcu inteligenckie smuteczki i zaczęli robić porządne kino gatunków. Problem nie leży bowiem w konwencji, lecz słabym scenariuszu, który wyszedł spod ręki... Polaka. W amerykańskim kinie święta Bożego Narodzenia są okresem szczególnym: dzieci godzą się z rodzicami, niesympatyczni osobnicy przechodzą wewnętrzną przemianę, a cud zdarza się mniej więcej co dwie przecznice. Gwiazdka to raj dla filmowców pragnących jednocześnie wzruszyć i rozbawić widzów. Kamiński miał zatem świetny pomysł, by właśnie w dniu Wigilii rozegrała się akcja "Hani". Głównymi bohaterami uczynił młode małżeństwo, któremu brakuje jedynie dziecka. Ola (Agnieszka Grochowska) dojrzała już chyba, by stać się matką. Wojtek (Łukasz Simlat) nie radzi sobie z traumami wyniesionymi z dzieciństwa (apodyktyczny tatuś) i na myśl o reprodukcji dostaje ataków lękowych. W ramach obopólnego ustępstwa para zaprasza na święta małego Kacpra z domu dziecka. Wcielający się w postać chłopca Maciej Stolarczyk ze swą niepokojącą aurą nadawałby się bardziej do roli latorośli szatana w kolejnym remake'u "Omenu", ale widz powoli przekonuje się do niego. Gorzej idzie z bajkową wizją świata, która może i jest naiwna, ale z pewnością nie urzeka. Kamiński w przeciwieństwie do naszych intelektualnych meneli od komedii romantycznych ma szacunek widza i nie wciska mu historyjek wyjętych z marzeń sennych wyuzdanych 13-latek. Gdy jednak przychodzi do rozwiązania dramatu, bohaterowie okazują się kukiełkami podporządkowanymi zasadom happy endu. Nadprzyrodzony wątek, zamiast wymieszać się zgrabnie z fabułą niczym ciasto na świąteczny piernik, psuje film zamieniając go ostatecznie w zakalec. Efektowne zdjęcia i rozczulająca muzyka służą jako cukier-puder markujący słabiznę reszty. Prawdziwie amerykańska jest jedynie wizja świąt, którą pozbawiono dosłownego kontekstu religijnego. Bóg pojawia się pod postacią rezolutnych małolatów, którzy uczą dorosłych sensu życia. Deserowa namiastka metafizyki z pewnością spodoba się Polakom bardziej od solennych nauk Kościoła pragnącego władać zastępem dusz. Jeśli jednak "Hania" sprawi, że jakieś małżeństwo postanowi zrobić sobie latorośl pod choinką, grzechy Kamińskiego zostaną odkupione. Przecież kino na pierwszym miejscu ma służyć przyrostowi świadomości zbiorowej, a dopiero potem być sztuką.
1 10
Moja ocena:
3
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones