W debiucie Ariane Louis-Seize "Humanitarna wampirzyca poszukuje osób chcących popełnić samobójstwo" nastoletnia Sasha (Sara Montpetit) nie chce nikogo zabijać. Wręcz przeciwnie: brzydzi się tym i broń Boże nie leży to w jej potulnej naturze. Na pierwszy rzut oka nie ma w tym zdaniu nic dziwnego. Niechęć do uśmiercania innych oznacza, że nasza młoda bohaterka nie musi szukać dla siebie miejsca w pobliskim psychiatryku. Chyba nikt nie chce oglądać czarnej (i młodzieżowej) komedii, w której nastolatka ma ciągotki do szukania swoich ofiar i mordowania ich, prawda?
Zgoda, żarty żartami i powinniśmy odłożyć je na bok, ale… jeszcze chwila, bowiem w tym przypadku już na starcie wkrada się nutka ironii, której nie możemy ot tak pominąć. Jak dowiadujemy się z klimatycznego wprowadzenia, nasza Sasha doświadcza mniejszej wersji tak zwanego "dylematu wagonika". Brzmi on mniej więcej tak: albo przeżyje ktoś inny, albo ona sama. Tak jak wskazuje tytuł, Sasha jest wampirzycą (kompletnie niedoświadczoną), a zatem należy do tej małej podgrupy (pewnie liczącej mniej niż promil), w której zabijanie równe jest przetrwaniu. Nie ma innej opcji! Albo Kill Bill, albo trumna (w tym przypadku: osikowy kołek wbity w serce). Parafrazując klasykę: okiwasz wampiryzm albo wampiryzm okiwa ciebie.
Tylko że Sasha nie chce mordować bezbronnych ludzi. Krnąbrna nastolatka buntuje się przeciwko rodzicom i traktuje te zasady jak czysty bullshit (trafna analogia do dorastania dzisiejszej młodzieży). Wiecznie jej coś nie pasuje, a że starzy się troszczą, to pytają, skąd to zwątpienie. W końcu dla nich nie ma nic złego w zabijaniu; są wampirami, mają to we krwi (dosłownie i w przenośni).
A bo to niehumanitarne i obrzydliwe; bo niesmaczne i nie wypada; bo musimy ukatrupić niewinną osobę i jeszcze wgryzać się w ich szyję. Ach, te nastolatki, nigdy nie chcą dać sobie pomóc! Wampirza rodzina robi wszystko, aby przekonać Sashę do picia krwi i w jednej z początkowych sekwencji przypominają zdesperowanych rodziców, którzy próbują zmusić małe dziecko do zjedzenia szpinaku. Dwoją się i troją, wypadając przy tym komicznie, jednak dziewczyna dumnie ogłasza, że woli zagłodzić się na śmierć (kolejna warstwa ironii: to zdanie brzmi całkiem groteskowo w kontekście wampirów!) niż wyssać krew ze swojej kolejnej ofiary.
Nastawienie Sashy zmienia się diametralnie, kiedy poznaje zagubionego Paula (Félix-Antoine Bénard), rówieśnika, który ostatnio zaczął zastanawiać się, czy aby nie skoczyć z dachu. To znaczy tak naprawdę nie ma tego na myśli, ale jeszcze o tym nie wie. "Humanitarna wampirzyca" implikuje jednak, że Paul potrzebuje terapii albo przynajmniej rozmowy z drugą osobą – i odnajduje ją w równie pogubionej Sashy, w której zaczyna się powoli zakochiwać. Miłość staje się dla niego impulsem, aby konsekwentnie odraczać swoje samobójstwo o kolejne dni. Śmierć może poczekać – na ten moment liczy się każda chwila z dziewczyną.
Zresztą sama Sasha także próbuje odwlec moment zabójstwa Paula – ten cherubinek nie zasługuje na taki koniec… Jak się okaże, w trakcie swojej podróży oboje dojdą do paru nietypowych, aczkolwiek humanitarnych (sic?) wniosków. Wspólnie stwierdzą, że wysysanie krwi z ciężko chorych i osób chcących poddać się eutanazji może stać się wybawieniem, które w dzisiejszym świecie daje korzyści nie jednej, ale właśnie dwóm osobom. Rzecz jasna przyprawia to chwilami o gęsią skórkę, ale uwierzcie – wszystkie elementy mają tu swoje miejsce.
"Humanitarna wampirzyca" zgrabnie działa na dwóch narracyjnych płaszczyznach, składając się na eklektyzm tego małego-wielkiego filmu. Komediowy horror Louis-Seize to nie tylko inteligentne kino coming-of-age o odnajdywaniu siebie, ale i trafna metafora współczesnego modelu rodziny – w tej opowieści znajdziemy konflikt pokoleń i wiarę w różne wartości, które scenariusz łączy z motywem przewodnim picia krwi. Te dwie warstwy zostają dosłodzone subtelnym romansem, w którym pełno mroku i grobowego humoru (co samo w sobie będzie na swój sposób piękne). Pomimo gatunkowego ciężaru, Louise-Seize w swoim debiucie staje na wysokości zadania. Dzięki temu dostajemy przepis na prawdziwy sukces.
W tym niekonwencjonalnym duecie na oklaski zasługuje przede wszystkim sama Montpetit, która niebywale sprawdza się w roli zagubionej Sashy (w końcu to kino o dorastaniu, więc trudno tu o inny przymiotnik). Aktorka rewelacyjnie lawiruje między zakochaniem, szczęściem, frustracją, ciekawością czy nawet skrępowaniem. Innymi słowy czerpie z całego wachlarza emocji nastolatek w wieku Sashy. No i nie zapominajmy o Bénardzie jako nieśmiałym Paulu czy neurotycznej rodzince naszej wampirzycy, która zbyt kurczowo pragnie trzymać się swoich tradycji.
Pomijając młodzieńcze zawirowania dwojga bohaterów, siła tego filmu tkwi głównie w jego fantastycznej konwencji. Reżyserka pokazuje nieznany rewers klasycznego mitu wampira. Od czasów wyeksploatowanej do bólu historii Brama Stokera w popkulturze zakorzeniła się na kolejne stulecie jedna wersja tej opowieści. Pojawiały się co prawda produkcje pokroju "Co robimy w ukryciu", które starały się wyjść z tego twórczego marazmu, ale było to wciąż za mało. "Humanitarna wampirzyca" przynosi mieszankę filmu Waititiego i "Rodziny Addamsów", czyli powiew świeżości, którego potrzebowaliśmy w wampirzym kinie.
Tuż po seansie zdajemy sobie sprawę, że umiejętnie wprowadzany humor łatwo odnaleźć nawet poza warstwą formalną zeszłorocznego objawienia z festiwalu w Wenecji. Na dobrą sprawę opis filmu zawarty jest w jego tytule, co zdaje się całkiem sprawną reklamą dla tej kanadyjskiej produkcji. Nie potrzebne nam są żadne streszczenia lub zwiastuny, aby zrozumieć, że dane nam będzie obcować z wampirzycą-pacyfistką, która zabija wyłącznie tych, którzy naprawdę tego chcą. Trzeba mieć tupet i PR-ową pewność sukcesu, aby w ten sposób promować swój film.
Całe szczęście twórcy wyszli z tego zabiegu obronną ręką. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – szkoda tylko, że takiego wyboru nie mają nasze wampiry i przez następne stulecia muszą nadal babrać się we krwi i polować na swoje kolejne ofiary. Ale mamy go my i czym prędzej możemy wybrać się do pobliskiego kina. Sara Montpetit i reszta brygady zasługują na pięć minut naszej uwagi.