Narracja jest wyjątkowo oszczędna, zaś konstrukcja fabuły przypomina miejscami... thriller. Nic dzieje się tu bez przyczyny, a każdy wątek, postać i przedmiot są precyzyjnie wpisane we wciągającą
Jack skończył dopiero dziesięć lat, ale gdyby dowody osobiste wręczano za życiowe doświadczenia, a nie metrykę, chłopiec już dawno miałby własny. Ojca nie widział nigdy na oczy, a o jego matce Sannie można powiedzieć wszystko z wyjątkiem tego, że jest nadopiekuńcza. Zajęta sobą i kolejnymi adoratorami traktuje synów (Jack ma jeszcze młodszego przyrodniego brata Manuela) jako zło koniecznie. Czasem się z nimi pobawi albo doradzi, jak wrócić do domu metrem, podczas gdy ona będzie startowała w kolejnym imprezowym maratonie. A kiedy dzieciaki zgłodnieją, wespnie się na kulinarne wyżyny i przyrządzi kanapkę z margaryną. Na tym jednak koniec. Nawet jeśli Jack widzi, że Sanna nie jest wzorem cnót rodzicielskich, nie daje tego po sobie poznać. To w końcu jego matka. Kocha ją za wszystko i mimo wszystko. Wychowywać musi się jednak sam.
Dramat Edwarda Bergera od razu skojarzył mi się ze swojskimi "Kochankami mojej mamy"Radosława Piwowarskiego. Podobna jest nie tylko tematyka obu filmów, ale i empatia, z jaką ich reżyserzy przyglądają się niedolom swoich małoletnich bohaterów. Na wątłe barki chłopców spada za duży ciężar: strach przed odrzuceniem ze strony rodzica, agresja rówieśników i znieczulica otoczenia. Berger w przeciwieństwie do Piwowarskiego nigdy nie uderza jednak w tony melodramatu. Narracja jest wyjątkowo oszczędna, zaś konstrukcja fabuły przypomina miejscami... thriller. Nic nie dzieje się tu bez przyczyny, a każdy wątek, postać i przedmiot są precyzyjnie wpisane we wciągającą historię. Więcej nie mogę zdradzić, ale ogląda się to wszystko znakomicie. Duża w tym zasługa odtwórcy tytułowej roli Ivo Pietzckera, który przez 100 minut seansu prawie w ogóle nie znika z ekranu. Na jego twarzy powaga i skupienie sąsiadują z dziecięcą naiwnością, a szczenięca niewinność potrafi w jednej sekundzie ustąpić miejsca wściekłości rottweilera.
Śledząc porzuconego, błąkającego się po mieście Jacka, Berger portretuje przy okazji współczesny Berlin. Miejsca, do których nas zabiera, nie mogłyby się znaleźć w turystycznej reklamówce: opuszczone parkingi, zaludnione przez narkomanów i wycieńczonych imprezowiczów skłoty, masarnie, zaniedbane jeziorka otoczone zewsząd morzem betonu etc. Ponury miejski pejzaż stanowi sugestywne tło dla opowieści o straconych złudzeniach i zawiedzionej miłości. Nie ma tu ani uprawianej przy pomocy kamery publicystyki, ani dobrych chęci, ani łatwych rozwiązań. Dobre, przygnębiające kino.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu