Bitwa o przetrwanie (widza)

Czasami złe filmy są złe do tego stopnia, że aż dobre, w ich słabości kryje się jednocześnie największa siła, dzięki czemu często przechodzą do legendy kina, jak na przykład "'Manos': The Hands
Czasami złe filmy są złe do tego stopnia, że aż dobre, w ich słabości kryje się jednocześnie największa siła, dzięki czemu często przechodzą do legendy kina, jak na przykład "'Manos': The Hands of Fate" czy "Plan dziewięć z kosmosu". Czasami jednak filmy są po prostu złe w stopniu odrobinkę mniejszym, co jest znacznie gorsze, gdyż nie pozwala zdystansować się do filmu tak, aby go bezstresowo odbierać. Niestety, "Battle Planet" należy właśnie do drugiej grupy.

Fabuła? Można powiedzieć o niej tylko tyle, że jest. Ot, świeżo po awansie na kapitana Jordan Stride (Zack Ward, który wcale aż tak zielony, jak mogłoby się po tym filmie wydawać, jako aktor, nie jest) dostaje od dowództwa Bardzo Ważną Misję gdzieś na odległej planecie, w zapomnianym zakątku galaktyki. Aby mu się łatwiej żyło przy okazji puszkują go w kombinezon, który ma za niego załatwiać wszystkie potrzeby życiowe: karmić, chronić, zabawiać. Jednak kapitan Stride zanim dotrze do punktu docelowego rozbija się kilkadziesiąt kilometrów dalej i zaczyna swoją podróż po planecie, a widz godzinę męki z tym filmem (o ile do końca wytrzyma).

Moje pierwsze skojarzenie po kilku pierwszych scenach filmu? "Babilon 5"! Uśmiech zagościł na mojej twarzy kiedy zobaczyłem podobne dekoracje, bronie, lateksowe kostiumy kosmitów... Znikł, kiedy zobaczyłem, że to wszystko wygląda gorzej niż w tym świetnym serialu. A przecież "Babilon 5" powstał już 15 lat temu! Toż to epoka w dziejach kina, a dwie w zaawansowaniu efektów specjalnych! A "Battle Planet" powstał raptem trzy lata temu... Ale ktoś powie, że efekty specjalne nie są najważniejsze. Owszem, nie są, ale jak widzi się istotę padającą na ziemię albo sekundę przed oberwaniem albo sekundę po dobrego zdania o montażystach mieć nie można. Fabuła tego filmu też nie ratuje, ni to zabawne, ni patetyczne... I, przynajmniej w zamierzeniu twórców, zabawne dialogi między kapitanem a jego kombinezonem wcale nie są plusem tego filmu, wywołują raczej grymas zażenowania. A do tego przez lwią część czasu zastanawiałem się, o co tu w ogóle chodzi. Wątek główny jest prosty jak konstrukcja cepa i sprawia wrażenie, jakby scenariusz był pisany na bieżąco z kręceniem zdjęć, jednak nie wiadomo dlaczego z boku zarzucona jest cała masa innych, jak się okazało zupełnie zbędnych informacji. I oto nie, nie dowiemy się skąd mamy trzy rasy w galaktyce, dlaczego ludzie są sprzymierzeni z jedną a z drugą prowadzą wojnę, czym w ogóle jest Sojusz... Innymi słowy jak usłyszysz jakieś zdanie o czymś, co mogłoby rozwinąć historię i cię zaciekawić to będzie to jednocześnie ostatnie zdanie na ten temat.

To jest w tym filmie coś pozytywnego czy nie? Może gra aktorska? Ciężko cokolwiek o tym powiedzieć, w końcu z dwóch głównych bohaterów jeden zamknięty jest niemal przez cały film w puszce i ledwie co widać jego twarz, a druga aktorka jest jakże profesjonalnie i cudownie ucharakteryzowana na kosmitę z porażeniem mięśni twarzowych (tak przynajmniej wynika z jednej miny w całym filmie, jest prawie tak samo dobra w utrzymywaniu poker face jak Kristen Stewart!). A Ci którzy przewijają się w tle... Łagodnie mówiąc panienki z różowych filmów są bardziej ekspresyjne i naturalne. Do zdjęć akurat specjalnie przyczepić się nie mogę, jakiegoś nadzwyczajnego wrażenia nie robią, ale czemu się dziwić, skoro przez połowę filmu przez kadr przewija się pustynia. Za to muzyka jest bez-na-dziej-na. Jest to zdecydowanie najgorzej udźwiękowiony film jaki kiedykolwiek oglądałem. O ironio, jakby wyciągnąć samą muzykę i odpowiednio posortować brzmiałaby naprawdę przyzwoicie, ale jest tak strasznie sklejona, że nijak nie ma się do tego, co widać na ekranie. Po prostu nie pasuje.

Tak więc nie, nie ma w tym filmie nic pozytywnego. Jednak film nie jest tak zły, że aż dobry, po prostu zły. Brakuje tu czegoś, co pozwalałoby się zdystansować, spojrzeć na "Battle Planet" jako na piękny przykład kiczu i tandety. Może został potraktowany zbyt poważnie? Może aktorzy są po prostu zbyt słabi (zaryzykuję stwierdzenie, że nawet gorsi od polskich Mroczków czy innych, porównywalnych serialowych tuz)? A może, co wydaje mi się najbardziej prawdopodobne, że w tym filmie BYŁ potencjał na opowiedzenie ciekawszej historii, ale został niewykorzystany? Niezależnie od odpowiedzi film szczerze odradzam.
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones