Recenzja filmu

Moja droga Wendy (2005)
Thomas Vinterberg
Jamie Bell
Bill Pullman

Mój drogi pistolecie

Małe, górnicze miasteczko gdzieś na krańcach USA. Bohater opowieści, Dick (świetny Jamie Bell) kupuje nielubianemu koledze prezent - broń. Jednak do owego prezentu się "przyzwyczaja" i w
Małe, górnicze miasteczko gdzieś na krańcach USA. Bohater opowieści, Dick (świetny Jamie Bell) kupuje nielubianemu koledze prezent - broń. Jednak do owego prezentu się "przyzwyczaja" i w efekcie staje się on jego własnością. Razem z przyjaciółmi zakładają grupę miłośników broni, zwaną Dandysami. Stopniowo poznają tajniki swoich "zabawek" zarówno od strony technicznej, jak i…praktycznej. Już początkowe fragmenty filmu zaskakują. Młody chłopak piszący list: "Moja droga Wendy. Czas się pożegnać. Byłoby lepiej, gdybyś mogła mi towarzyszyć w tym, co się zaraz wydarzy". Każdy przy zdrowych zmysłach pomyśli, więc: "Dick wyrusza na ostatnią wyprawę, z której już nie wróci. Pisząc, zostawia świadectwo swojej miłości, do Wendy, której nie może zabrać ze sobą, czym chce ją uchronić od niebezpieczeństwa". Tyle że adresatem listu jest… broń. Cała produkcja "nasączona" jest tym specyficznym humorem, w którym widać "rękę" Larsa von Triera (autora scenariusza), mianem wielu, głównego krytyka Amerykanów, tworzącego swego rodzaju mit. Mit państwa intensywnych emocji, niczym lalkarz pociągających za sznurki wolnej woli. Tutaj jednak Duńczyk występuje bardziej w roli wnikliwego, europejskiego obserwatora, nieprzypadkowo wybierając na miejsce akcji senne miasteczko na granicy kraju, w którym wszyscy względnie się znają i gdzie szeryf (wyśmienity Bill Pullman) praktycznie nie ma nic do roboty. Jeśli, więc w miejscu, gdzie broń wydaje ostatnią potrzebną do szczęścia rzeczą, dostęp do niej jest tak łatwy, to co w takim razie z wielkimi aglomeracjami jak Nowy York czy Waszyngton? Co w takimi razie z krajami europejskimi, w których także systematycznie rośnie liczba sprzedawanej broni i co gorsza śmierci przy jej użyciu? To są główne pytania, które stawiają nam von Trier i Vinterberg, choć Jankesom także się dostaje, to nie oni są tutaj na celowniku. Bohaterowie "Mojej drogiej Wendy" na początku wprowadzają więc zasady. Strzelają tylko w czeluściach starej kopalni, nie "obnoszą się" z bronią po ulicach i, co najważniejsze, deklarują swój absolutny pacyfizm. Najważniejsze to kochać swoją broń i odczuwać przyjemność z jej bezpiecznego wykorzystywania. Trzeba prawić jej komplementy, zrobić honorowe miejsce na ścianie, poczuć jej dotyk. Jak mówi jedyna kobieta w zespole Dandysów: "To jest jak jedność umysłu i ciała". Każdy ma własną broń, własną technikę strzelania, każdy czerpie własną korzyści z jej posiadania. Każdy ma także swój własny strój czyniący go oryginalnym jak rodzaj broni, której używa. Dick, Clarabelle, Freddie, Susan i Steve stają się innymi ludźmi. Wyzbywają się wszelakich kompleksów, uśmiech pojawia się na ich twarzach, nawet już się nie garbią. Wszystko toczyłoby się w przyjemnej atmosferze, jednak wskutek dość zaskakującego splotu wydarzeń kule trafiają w ludzkie ciało. Nieprzekraczalna granica została przekroczona. Wendy dała znać o swojej śmiercionośnej naturze. Młodzi wkroczyli na drogę, która prowadzi tylko w jednym kierunku. Zgrany duński duet pokazał nam problem kontaktu z bronią w sposób tak straszny, że aż śmieszny. Ironiczne postacie, groteskowe sytuacje - to, że głównym powodem zakupu broni jest wyimaginowany strach przed sytuacjami, którym nie możemy stawić czoła, prowadzi do rzeczywistości rodem z "Dnia świra" Marka Koterskiego. I choć tempo opowieści w niektórych momentach "siada", to wnioski co do kontaktu z Wendy i jej podobnymi są przerażająco trafne.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones