Recenzja filmu

Moja noc u Maud (1969)
Eric Rohmer
Jean-Louis Trintignant
Françoise Fabian

Schronienie dla poezji

Gdybym miał porównać Érica Rohmera do kogoś z poczetu wybitnych twórców kina, z pewnością porównałbym go do Stanleya Kubricka. Taka analogia z początku może wydać się kontrowersyjna, wszak
Gdybym miał porównać Érica Rohmera do kogoś z poczetu wybitnych twórców kina, z pewnością porównałbym go do Stanleya Kubricka. Taka analogia z początku może wydać się kontrowersyjna, wszak obaj reżyserzy na pierwszy rzut oka pochodzą z dwóch odległych od siebie filmowych planet. Łączy ich jednak to, co jednocześnie uznać można za rdzeń myśli reżyserskiej obu twórców, Święty Graal ich artystycznych poszukiwań. Mam na myśli dążenie do idealnego synkretyzmu w sztuce. Kubrick uważał siebie za filmowego spadkobiercę wagnerowskiej idei Gesamtkunstwerku, zaś w przypadku Rohmera były to próby budowania pomostu pomiędzy filmem a słowem pisanym. Literat z wykształcenia swoją miłość do dziesiątej muzy odkrył po wysnuciu wniosku, jakoby kino miało być "ostatnim schronieniem dla poezji" w epoce postmodernizmu i kulturowej samoświadomości. Artystycznemu eklektyzmowi dał Rohmer wyraz w swoim najgłośniejszym dziele pt. "Moja noc u Maud".

Trzeci obraz z cyklu "moralnych opowieści" doskonale pasuje do artystycznego emploi Rohmera. Czarno-białe, statyczne zdjęcia, całkowity brak muzyki, powściągliwa gra aktorska, wszystkie te składniki filmu można podsumować jednym słowem: asceza. Jedna z pierwszych scen filmu, przedstawiająca mszę w kościele, dość mocno przypomina prolog "Gości Wieczerzy Pańskiej" autorstwa innego wielkiego myśliciela kina, Ingmara Bergmana. Rohmer zadbał o to, by religijnemu misterium nadać odpowiedni ładunek podniosłości. W tej scenie również kiełkuje przyszła oś fabuły: idealistyczne uczucie, jakim darzy pewną pobożną kobietę główny bohater, grany przez Jeana-Louisa Trintignanta.

Jean Louis, bo tak ma na imię protagonista, to człowiek o enigmatycznej naturze. Pragnie on żyć wedle przykazań Kościoła, choć targają nim wątpliwości co do istoty i miejsca chrześcijaństwa we współczesnym świecie. Jest piewcą oraz nośnikiem etosu o dogmatycznej miłości; jednocześnie nie jest on w stanie postępować całkowicie tak, jak mu podpowiada jego kodeks moralny. Tytułowa noc w domu Maud, atrakcyjnej kobiety poznanej za pośrednictwem przyjaciela – marksisty, będzie dla Jeana Louisa próbą ognia. Widz z kolei będzie miał okazję przekonać się, jak ideowy protokolaryzm wypada w starciu z rzeczywistością.

Paliwem całego filmu są rozmowy, w tym ta najważniejsza, przeprowadzona pomiędzy Jeanem Louisem a Maud. Wszystkie kwestie napisane zostały z nadzwyczajnym pietyzmem. Przeplatanie się tematów uniwersalnych z najbardziej prozaicznymi sprawia, że film zyskuje na autentyczności. W tym aspekcie obrazu odsłania się natura Rohmera jako człowieka pióra. Poza błyskotliwymi dialogami głównym atutem filmu, jest, jak sądzę, jego uniwersalność i ambicja w komentowaniu spraw najwyższej wagi. Równolegle do miłosnych rozterek bohaterów na warsztat brane są tematy religijne i filozoficzne, choć zawsze poza kontekstem społecznym. Cała struktura fabularna oraz wszystkie podnoszone przez film kwestie pozbawione są infantylizmu i pretensjonalności. Słowne przepychanki bohaterów śledzi się naprawdę z dużą przyjemnością.

Choć zwieńczenie losów Jeana Louisa oraz wybranki jego serca może być dla niektórych widzów gorzką pigułką, ja sam w zakończeniu dostrzegam dyskretną pochwałę młodzieńczego idealizmu, choć jak już wspominałem, nic tu nie jest zero-jedynkowe. Akademicki sznyt obrazu w połączeniu z surową, lecz skrupulatną analizą psychologiczną sprawia, że jest to pozycja zarówno dla wielbicieli twórczości Michaela Haneke, jak i miłośników filmów spod szyldu "Dogmy 95".
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones