Recenzja filmu

Nowy Jork czeka (2006)
Joachim Hedén
Christopher Stewart
Annie Woods

Romans dla hardcorów

Do każdego romansu, tak jak do tanga, potrzeba dwojga. Do romansu w dodatku takich, którzy chcą, ale za bardzo nie mogą. Na drodze do szczęścia musi się więc pojawić przeszkoda, zazwyczaj błaha -
Do każdego romansu, tak jak do tanga, potrzeba dwojga. Do romansu w dodatku takich, którzy chcą, ale za bardzo nie mogą. Na drodze do szczęścia musi się więc pojawić przeszkoda, zazwyczaj błaha - na końcu jednak bohaterowie odnajdują swoją ścieżkę, a nawet okazują się całkiem sympatycznymi ludźmi. "Nowy Jork czeka" Joachima Hedéna przyprawiony jest jednak znacznie ostrzejszą przyprawą, której - mimo że jestem romantykiem - nie przetrawiłem. W tym przypadku bowiem potrzeba romantyka nie zwykłego, lecz hardcorowego
 
Klasyczny scenariusz Hedéna niczym nie zaskakuje, choć więcej w tym filmie symboliki, gestów i spojrzeń. Jest on i ona, czyli Sidney (Christopher Stewart) i Amy (Annie Woods). Amy znajduje się w idealnej sytuacji, by stać się bohaterką romansu. Małżeństwo się wali, mąż ją zaniedbuje i nawet się z tym nie kryje, a atrakcyjniejsza dla niego okazuje się kochanka i Chińczyk z partnerskiej firmy. Amy pakuje więc manatki i wyrusza szukać nowej miłości lub chociażby pocieszyciela. I znajduje tuż za rogiem. A ten to dopiero gagatek.
 
On, czyli Sidney to już wyższa szkoła jazdy. Jego romantyzm jest tak silny, że ostro przenika się z granicami masochizmu. O bohaterze wiemy niewiele, ani kim jest, ani co w życiu robi, prócz tego, że zajmuje się zawodowym pisaniem romantycznych listów i przyjmowaniem marzycielskich póz świadczących o miłosnej udręce. To cierpiący fantasta wydający się nie móc funkcjonować bez platonicznej miłości i bólu. Prędzej spotkać takiego w barze dla samobójców, w którym kelnerka serwuje rewolwer na tacy, niż jako ojca szczęśliwej rodziny. Dobór kobiet również szwankuje. Pierwsza, po tylko jednym dialogu, nie prezentuje się zbyt korzystnie. Druga to wiedźma o oczach kipiących złością i wstrętem, która nienawidzi Florydczyków tylko za to "że są tacy florydzcy". To do niej właśnie te listy. Trzeba przyznać – poziom hardcore!
 
Ważną rolę w filmie odgrywają przedmioty. I o ile zbierane koraliki mieszczą się jeszcze w mojej normie niehardcorowego romantyzmu, o tyle symbolika zwykłego czystego zdjęcia nieba trąci już pretensjonalnością. Dokładnie taka okazuje się również dumająca nad sensem fotografii - pomiędzy jej achem i ochem nad Sidneyem - Amy. Amy pozostaje więc pretensjonalna, a Sidney przypomina dziewczynkę z animowanego serialu próbującą nieświadomie zadusić kotka przez przytulanie.
 
Do pozycji zalecam dystans. Tym bardziej, że oryginalny tytuł mówi nam, że Nowy Jork czeka. Do końca nie wiadomo na co. Biorąc pod uwagę poziom kabały, bohaterów filmu Hedéna prawdopodobnie nawet nie zauważył.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?