Spodziewajcie się niespodzianki – mówi fragment piosenki śpiewanej przez dzieci w oficjalnym zwiastunie "Rituals". Myślę, że ta produkcja okazała się nie lada niespodzianką dla każdego, kto ją
Spodziewajcie się niespodzianki – mówi fragment piosenki śpiewanej przez dzieci w oficjalnym zwiastunie "Rituals". Myślę, że ta produkcja okazała się nie lada niespodzianką dla każdego, kto ją obejrzał. Taki film jak ten, ogląda się raz w życiu. Co w nim takiego niezwykłego?
Pięciu zaprzyjaźnionych lekarzy – Harry (Hal Holbrook), Mitzi (Lawrence Dane), Martin (Robin Gammell), Abel (Ken James) i D.J. (Gary Reineke) zamierzają przeżyć męską przygodę, wobec tego na sześć dni zapuszczają się w niedostępną kanadyjską dzicz. Pierwszej nocy coś zaczaja się krzakach w pobliżu obozowiska i nasłuchuje rozmów pięciu mężczyzn. Od tego momentu wesoła przygoda przemienia się w dramatyczną walkę o przetrwanie, która doprowadzi do zerwania więzów przyjaźni pomiędzy ofiarami, by później wystawić na próbę ich wytrwałość, poczucie etyki i moralności, by na końcu wpędzić w obłęd i zmusić do wzajemnego zabijania. Wszystko to za sprawą tajemniczej, przerażającej i szalonej postaci skrytej w mrokach kniei.
Dzieło Petera Cartera jest chyba najbardziej bolesnym i dobitnym przykładem tego, że historia bywa okrutna. Do dziś nie mogę wyjść z podziwu, że tak wspaniały, niezwykły film, który zdawałoby się jest skazany na kultowość, został tak niesprawiedliwie odtrącony i zapomniany.
Na początek powiem, że "Rituals" jest filmem, który wciąga bez reszty, wręcz pochłania widza swoim gęstym klimatem, dzikością i surowością ukazywanej przyrody, pięknymi, lecz niepokojącymi swoim spokojem i bezkresnością pejzażami. Od samego początku akcja posuwa się szybko i jest ciekawie, gdy na horyzoncie pojawia się zagrożenie w postaci mrocznego prześladowcy, film łapie za gardło i nieprzebłaganie trzyma do samego końca. Antyfani horrorów także powinni znaleźć tutaj coś dla siebie – "Rituals" doskonale spełnia warunki filmu przygodowego z dreszczykiem by na miarę rozwoju akcji pójść nieco w stronę dramatu filozoficznego. Co więcej, nie należy on do najbrutalniejszych i najkrwawszych, wrażliwi pod tym względem też mogą śmiało dać obrazowi Cartera szansę.
Historia, jaką przedstawił nam Carter, jest wprost genialna, choć na pierwszy rzut oka to ani nic specjalnego, ani nowatorskiego. Jednak w tym przypadku, geniusz polega przede wszystkim na nakreśleniu postaci – ich historii, zachowań, motywów. Pięciu aktorów odtwarzających role lekarzy spisało się świetnie, jednak należy wyróżnić Lawrence'a Dane'a oraz jeszcze lepszego Hala Holbrooka, bowiem tych dwóch panów spisało się po prostu na medal. W tym momencie grzechem byłoby nie wspomnieć o filmowym antagoniście, który robi piorunujące wrażenie – jest realistyczny, tajemniczy, nieprzewidywalny i doskonale zna wszystkie tajniki dziczy i mechanizmy nią rządzące. Przez cały film morderca jest niewidoczny i pozostaje w ukryciu. Chociaż mamy okazje zobaczyć jego odbicie w rzece, przedstawiające zniekształconą głowę pokrytą rzadkimi kępkami włosów, później też pojawia się jako złowrogi cień, daleki obserwator bądź ruchoma istota ukryta w leśnej gęstwinie, jednak zapewniam, że żadna z tych scen nie zdradzi wam jego dokładnego wyglądu. Warto także dodać, że działaniami oprawcy powoduje uraz i nienawiść do lekarzy - twórcy, kreując postać złoczyńcy, wpletli w opowieść także ukryte treści i morał potępiający działania militarne (co w tamtych czasach było wiążące dla wszystkich przedstawicieli gatunku) oraz kilka zapytań dotyczących etyki lekarskiej i problemu eutanazji. Czynniki te czynią postać antagonisty coraz bardziej przerażającą i fascynującą z każda minutą trwania filmu.
Pora zatem przejść do końcówki filmu, w której wszystko się wyjaśnia, a gromadzone przez cały film napięcie i suspens eksploduje. Ma to miejsce dokładnie w momencie, gdy do leśniczówki, po uprzednio dokonaniu rytualnego mordu na Mitzim, wkracza jej mieszkaniec i wtedy możemy ujrzeć potwornego łowcę w świetle świec i złowrogiego księżyca. Tam następuje kulminacyjne starcie głównego bohatera (Hal Holbrook) z filmowym czarnym charakterem. Dodam, że tu właśnie nastąpiło małe rozczarowanie, bowiem we wszystkich recenzjach wygląd zabójcy opisywany jako przerażający, niezapomniany, przyprawiający o koszmary senne i palpitacje nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia.
Pozostaje mi teraz odpowiedzieć na pytanie: co czyni "Rituals" niezwykłym ? Jest on trudno dostępny, zapomniany i owiany aurą tajemnicy, lecz myślę, że zwiększa to jego walory i satysfakcję płynącą z oglądania. Jest to film, w którym nie ma błędów, nie ma mankamentów, a niepokój i dreszcz emocji wylewają się z ekranu. Nie bez kozery zatem cieszy się on tak wielką popularnością w środowisku koneserów – wciąga, straszy, fascynuje. Film niezapomniany, którego każdy kadr jest na wagę złota. Nie wierzycie? Zatem obejrzyjcie i… spodziewajcie się niespodzianki!
Na koniec jeszcze mała uwaga kosmetyczna – polecam zdobyć wersję UNCUT trwającą 99 minut, jest tam kilka scen więcej z udziałem mordercy, co w tym przypadku jest istotnym elementem.