Recenzja filmu

Tata (2022)
Anna Maliszewska
Eryk Lubos
Polina Gromova

Córeczki tatusia

Maliszewska potrafi nawet najbardziej dramatyczne zdarzenie rozładować humorem, sympatycznym uśmiechem swoich postaci i optymizmem, który mimo przeciwności losu nie gaśnie w sercach bohaterów.
Córeczki tatusia
Niewiele jest w polskim kinie takich filmów jak "Tata" – ciepłych, autentycznie zabawnych, a przy tym głoszących nienachlaną, ale trafną mądrość. Anna Maliszewska nakręciła film z potencjałem na dużą kinową widownię, z bardzo pozytywną energią i bohaterami, którzy kradną serca. Nie zmienia to faktu, że film podejmuje trudne i aktualne tematy, które nawet stały się bardziej palące obecnie niż były w trakcie kręcenia.

Tytułowy tata to Michał, samotny ojciec dorastającej Michaliny, którą zajmuje się opiekunka z Ukrainy, Galina, gdy on jeździ po całej Europie na ciężarówce. Matka dziewczynki zmarła niedawno na raka, pozostawiając dwoje życiowych rozbitków samych. Nic więc dziwnego, że długo pracowali na wypracowanie chwiejnej życiowej równowagi, dzięki której on może pracować, a ona nie jest samotna, co jest zasługą Lenki, wnuczki ukraińskiej opiekunki, która jest najlepszą przyjaciółką dziewczynki. Gdy on już na tyle się otrząsnął, że zalicza kolejne tinderowe romanse, a rówieśniczki psocą pod nosem starszej kobiety, na wszystkich spada nieoczekiwana tragedia w postaci śmierci Galiny.

Nagłe wydarzenie nie tylko burzy codzienny porządek i zmusza Michała do przerwania randki z ponętną blondynką, ale przede wszystkim generuje szereg problemów natury formalnej – okazuje się bowiem, że Galina i Lenka były w Polsce nielegalnie. Nie można więc zadzwonić po pogotowie, oddać ciała do kostnicy i wyprawić pogrzebu – to wywołałoby niepotrzebne pytania i skazało dziewczynkę na sierociniec. Jedyne rozwiązanie to wyruszyć w drogę. 

Ten opis fabuły raczej nie pasuje do ciepłej i zabawnej opowieści, którą zapowiadałem na wstępie. A jednak. Maliszewska potrafi nawet najbardziej dramatyczne zdarzenie rozładować humorem, sympatycznym uśmiechem swoich postaci i optymizmem, który mimo przeciwności losu nie gaśnie w sercach bohaterów. Nie oznacza to jednak, że autorka popisuje się naiwnością i trywializuje poważne problemy samotnego rodzicielstwa czy emigracji zza wschodniej granicy. Po prostu okazuje się, że można mówić szczerze, empatycznie i w sposób zaangażowany, nie rezygnując z dobrego humoru.

Dobra energia filmu bierze się przede wszystkim z pracy aktorów – szczególnie wyróżnia się Eryk Lubos w tytułowej roli. Postać taty jest skrojona pod jego ekranowy wizerunek. Michał jest mężczyzną spontanicznym, trochę dzikim, wyjącym do księżyca i tęskniącym za wolnością. To kobieciarz, flirciarz i trochę łajdak, do którego kobiety się lepią, bo dysponuje niewątpliwym, choć szorstkim urokiem. Wiele można byłoby o nim powiedzieć, ale nie to, że będzie potrafił poradzić sobie z dwiema małymi dziewczynkami. Jednak i na tej płaszczyźnie się sprawdza, bo jest szczery, zabawny i sam gdzieś głęboko w sercu wciąż jest małym dzieckiem. Film opiera się na dynamizmie Lubosa, który jest wiarygodny jako nieokrzesany, wulgarny tirowiec, romantyczny, czuły kochanek i opiekuńczy ojciec. Jego charyzma wręcz rozsadza ekran, choć trzeba przyznać, że niewiele by zdziałał, gdyby nie sekundujące mu dwie młode aktorki – Polina Gromova i Klaudia Kurak – które nie ustępują mu urokiem i zadziornością.

Film utrzymany jest w gatunku kina drogi. I jak to bywa w tego typu produkcjach, bohaterowie co chwila napotykają na barwne postacie i nietypowe zdarzenia. Maliszewska odmalowuje świat przedstawiony w niezwykle mocnych kolorach – czasem wręcz dosłownie, bo lubi operować jaskrawym światłem wakacyjnego słońca i intensywnymi barwami polskiej prowincji. Również dzięki temu fabuła zostaje nieco wzięta w nawias, przechylając się na stronę umownej opowieści o sile rodzicielskiej miłości, jednocześnie trzymając się z dala od szaroburego kina społecznego. 

Scenariusz filmu powstawał jeszcze przed tegoroczną agresją Rosji na Ukrainę, więc można byłoby uznać, że z dzisiejszej perspektywy spojrzenie na ojczyznę Galiny i Lenki jest nieaktualne. Ale to nie prawda, bo dramatyczne wydarzenia z tego roku tylko podkreśliły wagę przesłania, jakie Maliszewska kreśli swoim filmem. Bo to nie jest tylko historia o ojcostwie, potrzebie rodzicielskiej bliskości i wielkiej sile, jakiej rodzicom dają dzieci, a rodzice im. To także, gdzieś między wierszami, opowieść o siostrzeństwie Polski i Ukrainy, które w obliczu zagrożenia po prostu muszą trzymać się razem. Na szczęście ten wymiar fabuły nie ma w sobie niczego z politycznych deklaracji i nie jest podyktowany koniunkturalizmem – wynika zwyczajnie z potrzeby serca, międzyludzkiej solidarności i wzajemnej miłości bohaterów.

Choć filmowi nie można odebrać dynamizmu i energii, długimi fragmentami można odnieść wrażenie, że jest przeciągnięty – że twórcy nie potrafili uciąć scen, których rozwijanie już nic nie dodaje do opowieści. Przez to niekiedy narracja opada, klimat się rozrzedza, a pęd opowieści wyhamowuje. Nie wiem, czy powodem tej sytuacji nie był fakt, że montażysta – Przemysław Chruścielewski – jest również współscenarzystą filmu. Być może nie miał do rozwijanej historii dystansu niezbędnego, by trzymać ją w montażowych ryzach. 

Mimo to film potrafi rozgrzewać serca i przywracać wiarę w ludzi – co wyróżnia go na tle większości polskich filmów. To swoiste feel-good movie, które obraca się wokół umierania, emigracji i walki Ukrainy o niepodległość. Ale optymizm tego filmu zawiera się w tym, że nawet najbardziej dramatyczne wydarzenia mogą zostać opanowane i przezwyciężone, gdy druga osoba wyciągnie rękę i będzie niczym opiekuńczy ojciec. A raczej opiekuńczy, ale jednocześnie bliski, nieokiełznany, dziki, a przez to bliski naturze małych dziewczynek, tata. 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones