Recenzja filmu

Ukryte pragnienia (1996)
Bernardo Bertolucci
Liv Tyler
Joseph Fiennes

Buntuję się, więc jestem

Bernardo Bertolucci dokonał rzeczy niespotykanej. Bez czułostkowości, pruderii oraz infantylnego dydaktyzmu opowiedział historię o dziewczynie, która wbrew presji otoczenia, nie ulega modzie na
Bernardo Bertolucci jest bez wątpienia jednym z największych buntowników współczesnego kina. Ten etatowy nonkonformista, nie bez powodu zaliczany do grona twórców kontestacyjnych, zawsze oscylował na pograniczu moralno-społecznego skandalu. Jego filmy, choć kontrowersyjne i przesycone erotyką, nigdy nie unikały jednak pytań o kondycję ludzkiej egzystencji. Wręcz przeciwnie, starały się analizować mechanizmy funkcjonowania człowieka w społeczeństwie. I co najważniejsze, wyrażały sprzeciw. Dalekie od taniej prowokacji, negowały wygodnictwo oportunizmu, stanowiąc artystyczny bunt przeciwko systemowemu urabianiu jednostek.

Bohaterami jego filmów zawsze byli więc ludzie, którzy podejmowali próby wyswobodzenia się z przyciasnego gorsetu zastanych konwenansów. Moralności narzuconej im przez społeczeństwo nigdy nie uznawali za własną. Starali się doznać pełnego wyzwolenia poprzez zrzucenie z siebie kajdan powszechnie przyjętych kanonów. W jaki sposób? Skrajnie odmienny. W przypadku "Ostatniego tanga w Paryżu" był to niczym nieskrępowany seks. Pu Yi, protagonista "Ostatniego cesarza", nie poddał się ani sztywnej etykiecie chińskiego dworu, ani reedukacji, do której zmusić chciały go władze Chińskiej Republiki Ludowej. Oazą swobody dla grupy podróżników z filmu "Pod osłoną nieba" okazała się afrykańska pustynia, jakże daleka od małomiasteczkowych standardów życia. Bunt, w nieco zmodyfikowanej postaci, pojawia się również w filmie "Ukryte pragnienia". Tym razem o dziwo ma on jednak postać sprzeciwu wobec seksualnego nihilizmu.

Lucy (Liv Tyler), główna bohaterka, jest 19-letnią Amerykanką. Skontrastowana ze zblazowanymi mieszkańcami Toskanii, wprowadza odrobinę świeżości do hedonistycznej kontemplacji życia tych niegdysiejszych rewolucjonistów. Przyjazd dziewczyny burzy monotonię ich egzystencji, powoduje chwilowy zamęt w świecie artystów, wypełnionym wystawnymi przyjęciami, paleniem trawki i błogim nicnierobieniem. Bohaterka subtelnie daje im do zrozumienia, że duchowa wolność nie musi oznaczać duchowej anarchii, że przyjemność osiągana tanim kosztem, bywa krótkotrwała, złudnie upajająca. W swoistym rozrachunku z pokoleniem roku '68, pokazuje, że  ideały przyświecające niegdyś "dzieciom kwiatom" uległy zużyciu, a bunt wiązany tylko z "wolną miłością" prowadzi nieuchronnie do emocjonalnego wybrakowania. Lucy jest bowiem dziewicą. I swoistą idealistką. Z racji swojej postawy spotyka się więc z powszechnym niezrozumieniem. "Wyobrażasz sobie Sarę (matka Lucy) jako 19-letnią dziewicę?" - zapytuje jedna z włoskich artystek. Dla ludzi zgorzkniałych w swoim wyzwoleniu niepojęty wydaje się fakt, że młoda i atrakcyjna dziewczyna nie zrzuciła z siebie jeszcze krępującego w ich pojęciu pasa cnoty. "Przecież nie jest brzydka" – zauważają błyskotliwie. Ale to nie brak powodzenia u mężczyzn zaważył na decyzji dziewczyny.

Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na scenę, w której odurzeni trawką bohaterowie opowiadają o swoich pierwszych doświadczeniach seksualnych. Ich wspomnienia są krótkie, suche, pozbawione głębszych emocji. "A gdzie w tym miłość?" – pyta Lucy. W odpowiedzi słyszy, że miłość i seks wcale nie muszą się ze sobą łączyć, wręcz przeciwnie, że miłości w seksie stanowi niepotrzebną komplikację. Czyżby? Więc współżycie damsko-męskie jest tylko zwierzęcym odruchem, potrzebą fizjologiczną, którą winniśmy zaspokajać bez względu na czas, miejsce i okoliczności? Postać grana przez Liv Tyler ma na ten temat skrajnie odmienną opinię. Postanawia poczekać. Na odpowiednią osobę i odpowiedni moment. Nie ulega nawet dziecięcemu zauroczeniu, bo uświadamia sobie, że szczerość jego odwzajemnia jest co najmniej wątpliwa. I okazuje się, że było warto. Młodzieńczy idealizm owocuje niezapomnianym "pierwszym razem". Dochodzi więc do sytuacji paradoksalnej. To nastolatka, Amerykanka (USA jest dla wielu symbolem postaw liberalnych, również w sferze seksualnej), pełni funkcję strażniczki głębszych wartości. Bo przecież życiową mądrością odznaczają się zazwyczaj (i w życiu i w filmach) osoby dojrzalsze wiekowo. Ale nie tym razem.

Jednak co istotne, film włoskiego reżysera oprócz diagnozy życia miłosnego bohaterów, stanowi także osobliwą pochwałę symbolizowanej przez Lucy młodości. Jej uzdrawiająca, nie tylko pod względem fizycznym moc, udziela się niemal wszystkim postaciom. Niczym leczniczy balsam spływa m.in. na schorowanego pisarza (w tej roli znakomity jak zwykle Jeremy Irons), pobudzając w nim uśpione od pewnego czasu siły witalne. Przywraca także natchnienie podstarzałemu rzeźbiarzowi, a innych skłania do refleksji nad toksycznym wymiarem ich obecnych związków. I co najważniejsze – to młodość jest ostoją idealizmu.

Bernardo Bertolucci dokonał zatem rzeczy niespotykanej. Bez czułostkowości, pruderii oraz infantylnego dydaktyzmu opowiedział historię o dziewczynie, która wbrew presji otoczenia, nie ulega modzie na seksualną rozwiązłość. Zbuntowana przeciwko sprowadzaniu relacji damsko-męskich do łóżka, pomimo chwilowych rozczarowań, czeka na właściwego mężczyznę. Kto by pomyślał – swego czasu oskarżony o pornografię reżyser pokazuje nam, że nie warto oddzielać seksu od miłości. A wszystko to na tle malowniczych plenerów Toskanii, które wespół z nastrojową muzyką (niezapomniane "Glory Box" zespołu Portishead), umiejętnie budują aurę stonowanego erotyzmu.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Któż z nas choć raz nie chciałby pojechać do Toskanii? Zatopić się w zielonych wzgórzach, odetchnąć... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones