Recenzja filmu

Wiwarium (2019)
Lorcan Finnegan
Imogen Poots
Jesse Eisenberg

Dzień kukułki

Każdy dzień jest dokładną kopią poprzedniego.
Popularne powiedzenie mówi "uważaj, o czym marzysz". Chodzi w nim o to, że to, czego pragniemy, może wcale nie być takie fajne, jak nam się wydaje. W takiej właśnie sytuacji znaleźli się bohaterowie amerykańskiej produkcji z 2019 roku zatytułowanej "Wiwarium" w reżyserii Lorcana Finnegana. Oni także o czymś marzyli. Obiektem ich westchnień był własny dom. Kiedy więc pojawiła się okazja na zrealizowanie tej potrzeby, podjęli decyzję o daniu losowi szansy.


Bohaterami filmu są imię Gemma (Imogen Poots) i Tom (Jesse Eisenberg). Są oni tak zwaną parą, tzn. są aktywni seksualnie razem ze sobą. Żyją jednak na kocią łapę albo jak kto woli na psią mordę. Nie mają własnego lokum. Marzy im się domek z drzwiami, dachem i oknami. Kiedy więc pewnego dnia trafiają do pewnej agencji nieruchomości, decydują się pojechać z agentem obejrzeć potencjalne przyszłe domostwo. Na miejscu zastaje ich niecodzienny widok w postaci szeregu identycznych domków w pastelowym kolorze. W środku wszystko jest już jakby przygotowane do zamieszkania. Nagle podczas oględzin agent, który był swoją drogą dość creepy, znika bez śladu. Para postanawia więc opuścić osiedle. Jak się okazuje, nie mogą odnaleźć drogi powrotnej i za każdym razem lądują przy tym samym domu nr 9.


"Wiwarium" to film, który nie do końca daje się zaszufladkować. Z jednej strony jest to dzieło surrealistyczne, z innej film sci-fi. Ktoś może go nawet posądzić o bycie czarną komedią, zawiera bowiem takie momenty, w których na twarzy pojawić się może lekki uśmiech. Jednak dla mnie produkcja ta jest przede wszystkim filmem grozy. Nie jest to rasowy horror z jump scare'ami, potworami, czy krwawymi scenami. Posiada jednak bardzo mroczny i ponury wydźwięk. Określić go można mianem "Dnia świstaka" w wersji pesymistycznej. Mamy tu przecież do czynienia z wizją powtarzalności. Bohaterów codziennie spotykają te same zdarzenia i czynności. Każdy dzień jest dokładną kopią poprzedniego. I nie ma od tego ucieczki.


Oczywiście można traktować fabułę produkcji jako jedną wielką przenośnię. Miałaby to być metafora naszego uporządkowanego życia. Egzystencji typowego zjadacza chleba, która jest do bólu nudna. Jest tak monotonna, że człowiek wolałby już przestać istnieć niż dalej tkwić w tym koszmarze. Można też jednak potraktować obraz dosłownie jako wizję świata, w którym część ludzi zostaje uprowadzona przez jakąś siłę wyższą i zmuszona do wzięcia udziału w makabrycznym eksperymencie. Czym lub kim jest owa siła? Wiele wskazuje na to, że to jakaś obca cywilizacja próbuje inwigilować ludzką rasę. Świadczyć może o tym całkowity brak empatii oraz współczucia dla obiektów, które traktowane są jak bezduszne maszyny. Tak czy owak "Wiwarium" pozostaje ciekawym przykładem współczesnego kina sci-fi, które ociera się o psychologiczny horror.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?