Czcij Baranka swego

W czasach świetności MTV, gdy programowi zdarzało się jeszcze grać muzykę zamiast pokazywać Paris Hilton przekopującą gnojówkę, triumfy święciła niepozorna animacja o grupce leśnych zwierzątek.
Baranina na grubym - recenzja "Cult of the Lamb"
W czasach świetności MTV, gdy programowi zdarzało się jeszcze grać muzykę zamiast pokazywać Paris Hilton przekopującą gnojówkę, triumfy święciła niepozorna animacja o grupce leśnych zwierzątek. "Happy Tree Friends" zwodziło swoją uroczą estetyką i zapewne mało kto, zasiadając do niej po raz pierwszy, spodziewał się takiego festiwalu obsceniczności. I choć te wszystkie widoki napawały mnie srogim obrzydzeniem, to zafascynowana pokrętnym światem "Przyjaciół z wesołego lasu" wciąż wracałam po więcej.



Podobnie ma się sprawa z "Cult of the Lamb". Tytułowa owieczka, ostatnia ze swojego rodzaju, nie godzi się na biblijne łagodzenie grzechów świata i bez wahania wkracza na ścieżkę wojenną przeciwko biskupom zamieszkującym krainę fałszywych proroków. Ci szybko uświadamiają Lamberta, że w świecie gigantów jest on zaledwie mróweczką czekającą na przypalenie szkłem powiększającym. I tu krucjata naszej dzielnej owieczki skończyłaby się wywinięciem baranka w ścianę, gdyby nie wskazówki od tajemniczej istoty, która wyposaża futrzaka w demoniczną koronę i każe mu głosić słowo upadłych pośród spragnionych religii wyznawców.



Konsekwencją powyższego jest konieczność stopniowego rozbudowywania naszego własnego kultu. Lambercik napędzany mocą wyznawców wespnie się na wyżyny swoich możliwości. Zanim jednak do tego dojdzie, czeka go wieczna orka na ugorze i przekopywanie się przez morze ekskrementów. Bo to, co wychodzi naszym wyznawcom najlepiej, to piętrzenie w wiosce niewyobrażalnych stosów kupska. Oczywiście pracować nie ma komu, a permanentnie rosnąca liczba gąb do wykarmienia tylko nakręca tę spiralę rozpaczy.



To właśnie mechaniki związane z dbaniem (bądź nie) o wyznawców stanowią przede wszystkim o sile tej gry. Bez niej Kult Baranka stanowiłby uproszczoną kopię "The Binding of Isaac", gdyż trzon rozgrywki pozostaje niemalże niezmieniony. By móc spalić heretyków w piekielnym ogniu, musimy przedrzeć się przez kolejne, losowo generowane pomieszczenia. Na swojej drodze spotkamy szereg postaci ułatwiających nam rozgrywkę – wspomagających bohatera dodatkowymi zdolnościami, lepszym orężem bądź zdolnościami specjalnymi.



"Cult of the Lamb" jak przystało na rasowego rogalika, potrafi mocno napsuć krwi. Pokonywanie lochów na najniższym poziomie trudności nie stanowi co prawda zbyt karkołomnego wyzwania, ale im dalej w las, tym więcej płonących stosów z pieczoną baraniną. Twórcy zadbali o wyjadaczy gatunku, zapewniając im wrażenia doprowadzające na skraj wrzenia. Zwłaszcza że wraz z darmową aktualizacją "Relics of the Old Faith" liczba rzeczy podkręcających zarówno poziom trudności, jak i wrażenia z gry wzrosła kolosalnie. To oznacza chociażby koniec piętrzących się stosów martwych kultystów, silniejsze ataki, ale też bardziej wytrzymałych przeciwników. I najważniejsze – tryb foto. Każda gra powinna mieć tryb foto.



Gra Edmunda McMillena epatowała turpistycznymi widoczkami i raz za razem uwypuklała beznadziejność sytuacji, w jakiej znajdował się Isaac. Massive Monster zaś zrzucają wszystkie nieszczęścia świata przede wszystkim na naszych wyznawców. Tych potrafi położyć trupem źle przygotowany posiłek, starość wyciąga po nich ręce szybciej, niż zdążą się obrócić, a ich potrzeby bywają momentami trudne do zaspokojenia. To jednak ich zagorzała modlitwa, łagodność i gotowość do złożenia życia na ołtarzu swego przywódcy powodują, że chcąc nie chcąc, musimy przejmować się ich opinią.



Indoktrynowane przez nas zwierzątka zajmą się przede wszystkim najprostszymi czynnościami. Wydobycie kamienia, czy też drewna nie może przecież spoczywać na barkach zbawcy świata. Ich uwielbienie i miłość do przywódcy pozwolą na rozwijanie wesołego przybytku, który szybko rozrośnie się nie tylko o kolejne miejsca kultu, ale i całą infrastrukturę umożliwiającą swobodne i dostatnie życie. A gdy ktoś krzywo na nas spojrzy i zacznie kwestionować autorytet Baranka Narodu, możemy go zakuć w dyby bądź (w ekstremalnych przypadkach) poświęcić w trakcie jednego z licznych rytuałów. Jak przystało na dojrzałego i odpowiedzialnego przywódcę sekty, możemy też poślubić nieskończone tabuny swych wyznawców. Niespecjalnie można nam tego zabronić. Bo przecież najważniejsze jest dobro ogółu, prawda? A uwierzcie mi, wrzucenie w pętlę śmierci i zmartwychwstań nie jest najgorszą rzeczą, jaką może zafundować swoim wyznawcom uroczy Lambert.



"Cult of the Lamb" sprawnie łączy sekwencje rogalikowe z zarządzaniem własnym religijnym zakątkiem. Urocza grafika, podobnie jak we wspomnianych na wstępie "Przyjaciołach z Wesołego Lasu" sprytnie odciąga uwagę od bezeceństw dziejących się na ekranie, powodując, że przy dość posępnej tematyce, uśmiech zadowolenia nadal nie znika z twarzy. Kolejne niepowodzenia i śmierci Baranka Zagłady nie zniechęcają. Wręcz przeciwnie, motywują do optymalnego wykorzystania naszej modlitewnej trzódki.



Choć od premiery upłynęło już trochę czasu, aktualizacja dodała wiatru w żagle tej intrygującej i nietypowej produkcji. Kultystom nie muszę polecać tej gry, a indoktrynowanych zachęcam do zanurzenia pyszczka w tej wybornej miseczce. Nie ma tutaj kupska. Obiecuję.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones