Szlochy i smoki

Choć wychowałem się i na magii, i na mieczu, a nawet studiowałem fantastykę, nigdy tak naprawdę nie pojąłem fenomenu stołowych gier RPG, tego siedzenia i pitolenia o czarach, trollach i cięciach
Choć wychowałem się i na magii, i na mieczu, a nawet studiowałem fantastykę, nigdy tak naprawdę nie pojąłem fenomenu stołowych gier RPG, tego siedzenia i pitolenia o czarach, trollach i cięciach mieczem. Nie jest to z mojej strony wyraz pogardy dla tych, co znajdują w tym przyjemność i satysfakcję – ba, moi starsi i młodsi przyjaciele nadal okazjonalnie rozgrywają partyjki – lecz pewne ustawienie kontekstu: świat Dungeons & Dragons był dla mnie zawsze przede wszystkim książkowy. I też stosunkowo szybko się z niego wymiksowałem, bo powieści produkowane taśmowo przez pana Salvatore miałem za miernej jakości. Ale szczerze uwielbiałem kreskówkę z lat osiemdziesiątych, serię "Baldur’s Gate" i "Neverwinter Nights", a także jestem świadomy faktu, że bez systemu D&D nie byłoby Warrena Spectora i gier wideo, jakie dziś znamy.



Czyli tych, które opierają się na konkretnym fundamencie koncepcyjnym, mianowicie dające nam narzędzia do decydowania o losie bohatera poprzez wybór ścieżki fabularnej obranej przez nas, a nie narzuconej odgórnie przez komputer. I każące graczowi natychmiastowo zmierzyć się z konsekwencjami danego ruchu. Dlatego tym bardziej szkoda, że "Dungeons & Dragons: Dark Alliance" oferuje tylko sposób na rympał i praktycznie odarte jest z jakichkolwiek zmiennych, chyba że zaliczymy do nich liczne i niespodziewane bugi. To powiedziawszy, pierwszy kontakt z rzeczoną grą jest dość przyjemny, bo to rzecz ładna, nie tylko ociosana, ale i oszlifowana. Tyle że kwadrans wystarczy na odkrycie niemalże wszystkiego, co "Dark Alliance" ma do ukrycia.



Do boju ruszyć możemy jako jedna z czterech postaci znanych mniej lub bardziej z cyklu powieści stworzonego przez Salvatore, między którymi możemy jako tako swobodnie przełączać się między misjami (choć, rzecz jasna, loot zebrany jednym wojownikiem nie przejdzie na drugiego), a każdą z nich zaczynamy z poziomu obozowiska. Śmiałkami są: czarny elf z dwoma mieczami, krasnolud z toporem, barbarzyńca z młotem i łuczniczka. Ta ostatnia wydała mi się nieprzyzwoicie OP, bo można pruć z łuku z dużych odległości, a przeciwnicy zauważają nas dopiero, gdy zbliżymy się do nich na odległość wyciągniętego ramienia. Jeśli tego nie zrobimy, bez mrugnięcia okiem chłoną nasze strzały jak gąbki. Ba, co więcej, można szybko naklepać im serię z bliska i czym prędzej zwiać poza zasięg ich radaru, wtedy zakończą pościg i grzecznie poczłapią z powrotem do siebie.



Intelekt armii tytułowego mrocznego sojuszu, który atakuje ziemie tych dobrych, szukając kryształowego odłamka o ogromnej mocy (o ile dobrze zrozumiałem pretekstową fabułę podawaną tutaj od niechcenia, niczym orzeszki dorzucane do piwa przez naburmuszonego barmana), pozostawia sporo do życzenia. Chyba najlepiej wyszły przekomarzanki żołdaków, czekających, aż coś im się przydarzy (czytaj: uderzenie naszym młotem po łbie), oraz rzucane przez nich teksty, lecz to łyżka miodu w beczce dziegciu, bo reszta gry jest szara, bura i ponura.



Jasne, jak zajrzało się do jednego lochu, to zna się je wszystkie, lecz są powody do narzekań, bo, parafrazując mimowolnego klasyka, ludzie, tu nic nie ma. Zespół z Tuque Games wykazał się niebywałym lenistwem i poszedł po linii najmniejszego oporu, dając graczom do dyspozycji plansze może i całkiem spore, ale powtarzalne. Ciągle robimy to samo i tak samo, czyli biegamy od skrzyni z lootem do czekającej na nas grupki goblinów (lub innych trolli), którym spuszczamy łomot, z ostatniego wypada lewarek albo wybuchowa beczka do otwarcia jakiegoś zakamarka ze złotem i… i tyle. Ba, nawet pomniejsi bossowie to zwykle szeregowi przeciwnicy, tylko z dłuższym paskiem żywotności, ksywką i przemalowanym nadwoziem. I również brakuje im piątej klepki.



Nasi gieroje też nie są przesadnie bystrzy, bo kiedy już zaczną combo, to jadą z nim, aż nie wykonają całej sekwencji, powaleni, podnoszą się z ziemi dłużej, niż ustawa przewiduje, łucznicze pasek staminy spada jak notowania bitcoina po tweecie Muska, podczas gdy barbarzyńca nie traci jej ani trochę. Czasem otrzymują obrażenia od powietrza i gadają do siebie. Część wymienionych rzeczy to moje złośliwości, część efekty złego designu, a część bugi, które, doświadczane jeden po drugim podczas grania, może nie przeszkadzają aż tak bardzo, żeby nie dało się czerpać przyjemności z obijania kolejnych mord, lecz wypisane obok siebie maczkiem tworzą listę długą niczym magiczny zwój z zaklęciami. Nie ma sensu wymieniać kolejnych, dość tylko powiedzieć, że żaden największy nawet patch prędko tego wszystkiego nie połata.
Ba, naprawić się też nie da i samej rozgrywki, jak nic skrojonej pod grę drużynową, bo bieganie samemu jest dodane chyba tylko po to, żeby było. Liczyłem, że do singla (gdy dostarczono nam egzemplarz recenzencki na Xboxa Series X, tryb multiplayer jeszcze nie działał) gra dorzuci mi ekipę sterowaną przez SI, ale się przeliczyłem, stąd nie ma tutaj prawdziwego feelingu obcowania z systemem D&D. Co więcej, poziomy i wyzwania dostosowane są ewidentnie pod liczniejszą ekipę i choć możemy sobie wybrać poziom trudności odpowiedni do aktualnego potencjału bojowego naszej postaci, to i Herkules nie pomoże, kiedy trolli całe morze, a nieraz i nie dwa wrogowie zalewali mnie falami. Mimo to gra nie jest przesadnie trudna, rozczarował mnie fakt, że kampania dla jednej osoby to, po prostu, tryb multiplayer, który muszę przechodzić samodzielnie.

Dlatego, po wylaniu tutaj kubła łez i pomyj, nadchodzi czas na dziwne wyznanie, bo bawiłem się mimo wszystko całkiem znośnie tym hackowaniem i slashowaniem. Jak raz usiadłem, to przeszedłem jedną trzecią gry. Satysfakcjonuje zbieranie coraz to lepszego lootu, dopakowywanie postaci, odhaczanie kolejnych misji z mapy, uczenie się nowych umiejętności i tak dalej. Może wynika to po trosze z nieco masochistycznej radości płynącej z samego mocowania się z wymienionymi błędami i cieszenia się rozgrywką mimo nich? Ano, pokrętna to logika. Tyle dobrego, że posiadacze Game Passa dostali tę grę w ramach usługi.
1 10
Moja ocena:
5
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones