Do gołych kości

Modna bomberka niczym u Jamesa Deana, włosy pociągnięte brylantyną i wygodne adidaski na nogach, a na tyłku – już nie takie białe, luźne gacie.
"Shadow Warrior 3" - recenzja
Lo Wang to typowy szpaner, upierdliwy pozorant męczący człowieka opowieściami o swoich wyczynach, którego bajerę kupuje chyba tylko on sam. Bo ta jest wyjątkowo biedna, byle dowcipas o pierdzeniu to dlań apogeum komizmu, a po łbie latają mu chyba wyłącznie dyskotekowe przeboje na zmianę ze scenami z hollywoodzkiego łubu-dubu. Wrogiem mu nie tylko demony z innego wymiaru, ale i gracz.



I choć "Shadow Warrior 3" to przygoda dość krótka, zaledwie na parę godzin (prędzej pięć niż dziesięć), posiadówka z Lo Wangiem potrafi człowieka zmęczyć. Scenariusz nafaszerowano umyślnie cringe’owym humorem i nie zdziwię się, jeśli nie raz i nie dwa będziecie chcieli wyłączyć głos, bo facetowi gęba się nie zamyka.

Oczywiście kto zna poprzednie odsłony strzelanki od polskiego studia Flying Wild Hog, dla tego powyższe nie jest żadnym zaskoczeniem, lecz już sam gameplay – może być. Rzadko kiedy bywa bowiem, że sequel zamiast budować na uprzednio wylanych fundamentach, decyduje się nie tylko inaczej rozłożyć akcenty, ale i zmienić sam charakter rozgrywki. Rzecz jasna nadal chodzi o strzelanie, a także o… strzelanie. I siekanie.



Otóż trzecia część serii to "Shadow Warrior" ogryziony do gołych kości – nie ma tu niczego, co zbędne (czyżby?) w radosnej rozwałce. Gra pozbawiona jest multiplayera, a rozwój broni i postaci sprasowano do absolutnie podstawowych rzeczy. Zamiast jako tako otwartych przestrzeni mamy odgórnie narzuconą ścieżkę i kill room za kill roomem. Czy to źle?

Niby nie, ale jednak pod kątem samej konstrukcji narracyjnej oraz złożoności rozgrywki to krok do tyłu. Sama fabuła jest tutaj pretekstowa. Lo Wang musi załatwić siejącego spustoszenie smoka, którego sam wypuścił na świat. Powracają i Hoji, i Zilla, od których nasz gieroj odbija swoje czerstwe powiedzonka, lecz snuta gdzieś obok gry opowieść jest naprawdę zupełnie nieistotna.



Liczy się tutaj tylko i wyłącznie rozpierducha. Do dyspozycji Lo Wang ma katanę oraz niewielki arsenał broni palnej, a każda potyczka z wrogami skonstruowana jest tak, że wymaga od gracza korzystania z jednego i drugiego, zwłaszcza że miecz, po stosownym ulepszeniu, pozwala nam wykrawać z przeciwnika amunicję. Dodatkowo po nabiciu stosownego paska możemy wykonać cios kończący i wyjątkowo krwawo rozprawić się z demonem. Z niektórych z nich da się nawet wyciągnąć broń specjalną, która kosi wrogie zastępy jak zła.

Kolejne areny skonstruowane są niemalże pod parkour, abyśmy mogli korzystać z linki, biegać po wygodnie dla nas obrośniętych zielonymi pędami ścianach w poszukiwaniu energii i nabojów, a także uruchamiać pułapki. Tyle że poza owymi platformami, jaskiniami i pokoikami pełnymi atrakcji nie ma tu za bardzo co robić, poza przemieszczaniem się od starcia do starcia.



Elementy platformowe nie są żadnym wyzwaniem, lśniące kulki, przy pomocy których dokonujemy upgrade’u broni i postaci, rzuca nam się niemalże pod nogi, a przerywniki filmowe, choć wykonane bardzo fajnie, zbyt często niespodziewanie szatkują i tak przeciętnie poprowadzoną narrację. Dlatego trudno polubić tutaj cokolwiek, co nie jest strzelaniem i machaniem mieczem.

Szczęśliwie starcia z napierającymi na nas wrogami są satysfakcjonujące, chociaż trudno mówić o jakiejkolwiek strategii i taktyce innej niż naparzanie wszystkim, co mamy, bo na każdej arenie przeciwnicy po prostu pędzą na nas całą brygadą. Wymusza to prawdziwie szalone tempo i rąbanie na ślepo. Szczęśliwie design kreatur, które eliminujemy, jest znakomity. Inspirowane japońskim folklorem demony to stwory rodem z groteskowego koszmaru, tyleż straszne, co śmieszne.



Trochę rozczarowuje jednak, na przykład, ograniczenie korzystania z linki na placu boju do podświetlonych w tym celu miejsc, bo zamiast adaptować się do tego, co mnie otacza, prędko wyrobiłem pewne mechanicznie ruchy, które sprawdzały się w każdych okolicznościach, nawet na arenach zaprojektowanych ewidentnie pod bardziej spektakularne ewolucje.

Mimo że żywiołem tej gry jest ociekająca posoką destrukcja, zabrakło pary na elementy eksploracyjne i zręcznościowe, a te stanowią jednak kawał gry. Dlatego "Shadow Warrior 3" jest nierówny, ze spektakularnymi, choć chaotycznymi pojedynkami, ale przeciętną całą resztą. Czyli są tutaj dwa wilki: jeden kąsa i drapie, a drugi albo gania za własnym ogonem, albo smacznie śpi.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones