Recenzja serialu

Hillary (2020)
Nanette Burstein

Portret Damy

Towarzysząc z kamerą swej bohaterce reżyserka zbliżała się do niej też emocjonalnie. Postanowiła wyjść poza metodę kina bezpośredniego i wzbogacić ją o rozmowy z Hillary, których nagrała ponad 30
W cztery lata od rozpoczęcia słynnej kampanii, która doprowadziła do wyboru Donalda Trumpa na 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych, pojawia się "Hillary" – czterogodzinny dokument poświęcony wielkiej przegranej tej potyczki. Film Nanette Burstein – podzielony na cztery części, dzięki czemu funkcjonować ma jako miniserial (w Polsce prawa do emisji zakupił Canal+) – amerykańską premierę miał na tegorocznym festiwalu w Sundance, a międzynarodową – w Berlinie w sekcji Berlinale Series. Do stolicy Niemiec przybyła sama bohaterka i – wraz z reżyserką i producentem – brała udział w spotkaniach z publicznością po seansach. Jakby nigdy nic, jakby wcale nie była Hillary Clinton: pierwszą damą, senatorką, sekretarzem stanu i – o mały włos – przywódczynią najpotężniejszego państwa na świecie. Dziś o żaden urząd już nie walczy, ale o kilka ważnych spraw ciągle tak. 

Pomysł na film narodził się, kiedy nominowana wcześniej do Oscara za dokument "On the Ropes" Burstein dostała zgodę na filmowanie prawyborów o nominację z ramienia Partii Demokratycznej – w amerykańskiej dokumentalistyce ma to zresztą długą i chlubną tradycję (patrz "Primary" Roberta Drew z 1960 roku). Kulisy przygotowywania kampanii i ostatecznie zwycięstwo Hillary nad Bernie Sandersem ogląda się z zapartym tchem, jak rasowe kino polityczne. Niektóre medialne potyczki z partyjnym kontrkandydatem, a później z Trumpem są wprawdzie znane, ale tu mechanizmy rządzące amerykańską polityką zobaczyć można od środka. Ale też zbliżyć się do Clinton i wyrobić własne zdanie o polityczce uważanej przez wielu za zimną i nieszczerą. Film umiejętnie rozbija pancerz zniechęcający do niej część Amerykanów. Pokazuje, jak latami nim obrastała, chroniąc się przed ciosami i kolejnymi naruszeniami prywatności. Oprócz oczywistych cech przywódczych i deklarowanej dumy, dostrzec można pod nim kruchość, cierpienie i zawód. 

Towarzysząc z kamerą swej bohaterce reżyserka zbliżała się do niej też emocjonalnie, więc pomysł na film ewoluował. Postanowiła wyjść poza metodę kina bezpośredniego i wzbogacić ją o rozmowy z Hillary, których nagrała ponad 30 godzin. Fascynujące jest śledzenie jej mimiki, tego, jak przestaje pozować, uśmiechać się, walczyć o sympatię. Wywiady nagrano już po wyborczej klęsce, nie musi więc już tak mocno się kontrolować. Ale słowa wciąż cedzi – zdaje sobie sprawę, że rozmawia nie tylko z reżyserką, ale tworzy swój publiczny wizerunek. Jest zbyt inteligentnym człowiekiem i zbyt wytrawną polityczką (choćby i emerytowaną), aby zdradzić coś, co mogłoby być wykorzystane przeciwko niej. Zresztą nawet jej przyjaciółki z dzieciństwa twierdzą, że Hillary nigdy się nie zwierza.

Prócz nich, Burstein przepytuje rodzinę: Billa i Chelsey, członków sztabu, nawet samego Obamę. Mamy też archiwa, które chyba robią największe wrażenie. Dają bowiem inne spojrzenie na bohaterkę, pozwalają widzowi wyłuskać coś, czego ta sama by nie zdradziła. Świetna jest chociażby migawka z późnych lat 70., kiedy młodziutki Bill Clinton zostaje po raz pierwszy wybrany na senatora stanu Arcansas. Hillary, która nosiła jeszcze wtedy panieńskie nazwisko Rodham (wierna ideom feminizmu długo nie używała nazwiska męża), przepytywana przez dziennikarkę nagle wychodzi z kadru. Pewnie miała coś ważniejszego do zrobienia. Już wtedy widzimy, że relacje z prasą czy szerzej – opinią publiczną będzie miała niełatwe. Film próbuje zrozumieć, jakie były tego powody i jakie są skutki – robi to inteligentnie, prowadząc akcję nie chronologicznie, ale problemowo. 

A problemy wizerunkowe towarzyszyły jej od początku służby publicznej i zawsze miały charakter dość schizofreniczny. Uwielbiano ją, kiedy pracowała dla kogoś – w uczelnianym samorządzie, broniąc męża przed impeachmentem czy jako sekretarz stanu w rządzie Obamy (była wtedy najpopularniejszym politykiem w kraju). Kiedy jednak tylko próbowała robić coś na własny rachunek – pracować w firmie prawniczej, wdrożyć publiczne ubezpieczenie zdrowotne czy kandydować na stanowisko senatora, a później prezydenta – czekały ją dzikie ataki. Często podszyte nawet niekamuflowanym seksizmem. Biografia ta mówi wiele nie tylko o bohaterce, ale i o historii Ameryki, zmianach społecznych i kulturowych od lat 50. aż po dziś. Clinton nie tylko jak w soczewce je odbijała, ale często stała w ich awangardzie. Po spędzonych z nią czterech godzinach trudno nie nabrać do niej szacunku – jeżeli już wcześniej i tak się go nie czuło.

Burstein stworzyła bardzo życzliwy portret – dopuszcza do głosy tylko tych, którzy grają z nią w jednej drużynie. Nic dziwnego, zdobywanie zaufania w celu ośmieszenia swego bohatera byłoby zwyczajnie nieetyczne. Jeżeli jednak czegoś tu brakuje, to większej dociekliwości – niewiele na przykład dowiemy się o talentach politycznych bohaterki. Propozycja kandydowania do senatu czy nominacja na szefową amerykańskiej dyplomacji – według Clinton – spada z nieba. A reżyserka nie drąży. Nie trzeba przecież być wyznawcą teorii spiskowych, ani nawet oglądać "House of Cards", aby zdawać sobie sprawę z tego, że nie wystarczy być kompetentną i pracowitą, aby zajść tak wysoko. Wymaga to bycia nie tylko damą, ale też świetnym graczem. Tej strony Clinton możemy jednak się tylko domyślać.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Filmoznawca, dziennikarz, krytyk filmowy. Publikuje m.in. w "Filmie", "Ekranach", "Kwartalniku Filmowym". Redaktor programu "Flaneur kulturalny" dla Dwutygodnik.com, współautor tomów "Cóż wiesz o... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones