Recenzja Sezonu 2

Potwory (2022)
Carl Franklin
Paris Barclay
Evan Peters

"To sauna? Nie, komora gazowa"

Kto nie zna tej historii, znajdzie się na miejscu podzielonych Amerykanów, na żywo śledzących transmitowany w telewizji proces. Zarówno im, jak i nam przyświeca podobne uzależnienie od sensacji i
"To sauna? Nie, komora gazowa"
To jak to w końcu z ludzkimi potworami jest? Fascynujemy się nimi, by dać upust instynktom? Czytamy o nich, by zaspokoić niezdrową ciekawość? W kryminale o amatorze skórowania kobiet lub dokumencie o kucharzu-kanibalu liczy się raczej wgląd w fundamenty moralności, łamanie tabu czy przekraczanie granic własnej tolerancji? Druga odsłona antologii "Monster", ponownie sygnowana przez Ryana Murphy'ego i Iana Brennana, znów rodzi podobne pytania. I znów je komplikuje. Diagnoza epoki i konkretnego społeczeństwa oraz eksploracja zwyrodniałej psychiki mogłyby posłużyć za motywację i usprawiedliwienie dla biografii morderców, tym razem jednak to nie odpowiedzi okazują się naczelną wartością. W "Historii Lyle'a i Erika Menendezów" wyżej ceni się grę domysłów: hipotez, perspektyw i możliwości, które popchnęły tytułowych braci do zamordowania własnych rodziców.


W 1989 roku dzieciaki z Beverly Hills nie zajeżdżały pod dach rodziców, by do nich strzelać. Erik (Cooper Koch) i Lyle (Nicholas Alexander Chavez) zużyli jednak 16 nabojów, aż serca żywicieli-milionerów przestały bić. Jeśli dziwi Was, że przez pewien czas chłopakom udawało się umykać przed wymiarem sprawiedliwości, to jak określić sytuację, w której ich przyznanie się do czynu nie musiało oznaczać winy. Wśród podejrzanych znalazły się: chciwość, socjopatia, rozbestwienie z jednej strony, kino i telewizja z drugiej. Jak się okazało, mogło być coś jeszcze: ciągnąca się przez kilkanaście lat fizyczna, psychiczna i seksualna przemoc ze strony ojca (Javier Bardem) i matki (Chloë Sevigny).


Kto nie zna tej historii, znajdzie się na miejscu podzielonych Amerykanów, na żywo śledzących transmitowany w telewizji proces. Zarówno im, jak i nam przyświeca podobne uzależnienie od sensacji i nienawiść lub fascynacja medialnymi zbrodniarzami. Nasz głód popkultury, która każde tabu potrafi uczynić strawniejszym, jest przecież podobnie niezaspokojony. Murphy i Brannan, tak jak zrobili to w "Historii Jeffreya Dahmera", znów z premedytacją wynoszą te analogie na wierzch. Wywołują w nas obrzydzenie do winnych, a następnie – identycznie ukierunkowaną empatię. Co więcej, ukazując różniące się perspektywy osób zderzających się z tytułowymi antybohaterami, nie pozwalają nam sympatyzować i ufać żadnej ze stron. Znamienne, że bodaj jedyna postać, która w tej historii na sympatię zasługuje, to (grany przez Nathana Lane'a) cokolwiek stronniczy w swoim upodobaniu kary śmierci, żyjący traumą plotkarz i gawędziarz. Casting i charakteryzacja głównych aktorów nie ułatwiają sprawy. Erik i Lyle to rozpieszczone bachory o wyglądzie modeli, a płaczliwe szarże odtwórców dodatkowo mieszają nam w głowach. Zerkamy pod maskę publicznych person i widzimy manipulatorów oraz kłamców, którzy bycie ofiarami bezdusznie wykorzystują. Jak powie jeden z obserwatorów: "Nie jest tak, że nie wierzę, że ich to spotkało. Nie wierzę, gdy oni o tym mówią".


Ekstremalną realizacją owej strategii jest odcinek piąty, złożony w całości z 33-minutowego zbliżenia ku twarzy Erika wyznającego prawniczce krzywdy czynione mu przez ojca. Bez dosłowności obrazków, wymownymi słowami przyciąga się nas do ekranu, byśmy spojrzeli w zalewające się łzami oczy mordercy. Pointa jest jednak przewrotna: zaglądamy w "zwierciadła duszy" pokrzywionej psychicznie ofiary, która wyznaje, iż z powodu krzywd nigdy nie dowiedziała się, kim jest naprawdę. Potępienie walczy w nas wówczas ze współczuciem i w tym drażniącym niedookreśleniu widzę największą zaletę "Historii…".

Gdy drastyczne retrospekcje z dzieciństwa mieszają się z teraźniejszością pełnego błędów śledztwa i ciągnącego się procesu sądowego oraz montażem hedonistycznych ekscesów młodych Menendezów, wydarzenia osiągają temperaturę znacznie wyższą niż w sezonie pierwszym. Śmietanka towarzyska ówczesnego Los Angeles nierzadko popada w zasłużoną groteskę, a humor wcale nie jest tu rzadkością. Sama intryga jest zgrabna i trzyma w napięciu. Do czasu. Niestety, kronikarska dokładność scenarzystów sprawia, że cztery ostatnie odcinki nie mają już energii i błyskotliwości pierwszej połowy. Wówczas tezy o pochodzeniu zła tracą swój ciężar, mieszają się, wzajemnie wykluczają. Dzieje się tak w segmentach rozwleczonych – jak w odcinku poświęconym historii rodziców – lub niewiele wnoszących do głównej intrygi (obecność O.J. Simpsona stanowi raczej mrugnięcie oka do fanów "uniwersum" Murphy’ego). W efekcie ewolucja braci przestaje mieć znaczenie, motywy, na które kładziono akcent, rozmywają się w katalogu tych mniej istotnych, a historię mocną i krwawą aż chce się podsumować wzruszeniem ramion.
1 10
Moja ocena sezonu 2:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
$film.reviewHeader - Potwory
"Za to, co zrobiłem, powinienem umrzeć" – na taką krótką autorefleksję pokusił się niejaki Jeffrey Dahmer... czytaj więcej