Recenzja Sezonu 1

Powrót do życia (2024)
Makary Janowski
Magdalena Popławska

Jeszcze raz!

Taki nie najgorszy. Dobrze zagrany. Miły dla oka i ucha. Realizacyjnie – zdecydowanie powyżej przeciętnej. Punkt wyjścia, a także odkrywanie niuansów przeszłości i konfrontacja ze splotem nowych
Jeszcze raz!
Taki nie najgorszy. Dobrze zagrany. Miły dla oka i ucha. Realizacyjnie – zdecydowanie powyżej przeciętnej. Punkt wyjścia, a także odkrywanie niuansów przeszłości i konfrontacja ze splotem nowych problemów wokół głównej bohaterki – również niczego sobie. A mimo to "Powrót do życia" to serial niezborny i zatrzymujący się na poziomie "można obejrzeć, ale nie trzeba". Dopieszczone audiowizualnie dramedy o zamkniętej strukturze narracyjnej to oczywiście i tak wyższa półka niż cotygodniowe telewizyjne tasiemce czy niektóre miniseriale kryminalne ekranizujące kolejne czytadła od sztancy. I choć w mniej skonwencjonalizowanym dramedy prościej o potknięcia, łatwiej je też wybaczyć, jeśli w opowieści czuć pasję, lekkość, autentyzm oraz posmak tego, że twórcy szukają charakteru swoich opowieści, jak choćby w tegorocznym milenialsowym "Kiedy ślub?". Polsatowski "Powrót do życia" wydaje się pusty w środku.


W dużej mierze winię za to restrykcyjny zamysł adaptacyjny – serial jest polską wersją niedawnej, wysoko ocenianej brytyjskiej produkcji "Back to Life". Historię Miri (u nas jest to Maja), która po dwudziestu latach odsiadki za zabójstwo przyjaciółki wraca do rodzinnego miasteczka i – mierząc się z ostracyzmem – starta się na nowo zacząć przerwane niegdyś życie, przepisano niemal jeden do jednego. Nie znam licencyjnych i produkcyjnych szczegółów tego projektu, ale pozostawienie formuły dwunastu zaledwie 22-minutowych odcinków nie przysłużyło się "Powrotowi do życia". Brytyjski humor, często czarny i niezręczny, świetnie się w takim formacie realizuje, by wspomnieć choćby królową tej konwencji "Fleabag". Polska wersja serialu sprawnie translokuje wszystkie wątki, postacie i kolejne gagi, ale nie udaje jej się pozbyć wrażenia odtwórstwa, niedopasowania, atonalności. Innymi słowy, zabrakło zarówno lepszej lokalizacji – czyli ufamiliarnienia – jak i przestrzeni na inwencję, własną tożsamość, chwilę oddechu, co być może umożliwiłyby nieco dłuższe odcinki.


Jako się rzekło, nie jest jednak najgorzej. Solidny kościec pierwowzoru z marszu zaprzęga mieszankę wdzięcznych ekranowych tropów, nawet jeśli grzybów w tym barszczu pływa za wiele. Obrazek z retrospekcji – nastoletnia Laura leżąca martwa u stóp klifu – odsyła nas do osobliwości słynnego Lynchowskiego miasteczka. Inspirację "Twin Peaks" z domieszką humoru spod znaku braci Coen dostrzec można w safandułowatej policjantce, Martynie Barszcz, czy zaburzonej emocjonalnie i klnącej jak szewc wiedźmowatej sąsiadce, a przede wszystkim w kuratorce Mai, Milenie – do bólu szczerej, uzależnionej od podjadania łakoci egoistce z golfem wiecznie podciągniętym pod samą brodę. 

Chodzącą niezręcznością jest też sama protagonistka Maja, bardzo dobrze upostaciowiona przez Magdalenę Popławską. Aktorce udaje się wiarygodnie oddać złożoność bohaterki, która w pewnej mierze pozostała nastolatką w ciele 40-letniej kobiety. Popławska też harmonijnie wpasowuje się kontrapunktowe zmiany tonów serialu. Gdy ma być zabawna, faktycznie jest, a kiedy śmieszność przybiera ciemniejszy odcień – również szarpnięte zostają odpowiednie struny. Na powracającą do domu swoich rodziców Maję spada zresztą cała lawina problemów. Wymierzony w nią afront większości mieszkańców miasteczka urasta do gargantuicznych rozmiarów (Ludzie krzyczą do niej per "morderczyni", wypisują bezeceństwa na jej płocie, rzucają w nią kamieniami), co przekłada się na trudności ze znalezieniem pracy. Co więcej, dwie pierwsze dekady XXI wieku spędzone w celi skutecznie dystansują ekswięźniarkę – mentalnie zatrzymaną w roku 2001 – od realiów współczesności. Do tego dochodzi jeszcze jeden mały szczegół: matka Mai, Karolina (Ewa Skibińska na pełnej), skupiona na utrzymaniu dobrej reputacji i z pozoru pryncypialna, ma pikantny romans z chłopakiem, z którym w nastoletnich czasach chodziła jej córka. Mąż Karoliny, Oskar (Henryk Niebudek), nic jednak nie podejrzewa, zajęty obsesyjnym dbaniem o środowisko i prawidłowe, ekologiczne wkładanie naczyń do zmywarki. W zasadzie każdy ma tu jakiś problem i tajemnicę, co nie byłoby złe, gdyby tylko serial nie był tak bezdusznie zapięty na ostatni guzik i zboczył choć trochę z brytyjskiego kursu.


Ostatecznie otrzymujemy przyzwoity (ale przecież oczekujemy więcej) serial, z którego można wyłuskać niekiedy gorzkie, niekiedy krzepiące obserwacje i puenty. Jednak kryją się one raczej w zaadaptowanej fabule, gdzieś wokół samego serialu, który ogląda się raczej z dystansem i świadomością kalki. Za to na szczęście polsatowskiemu dramedy udaje się nie tracić równowagi między pierwiastkiem komediowo-obyczajowym, opartym na konfrontacji prostolinijnej Mai z nowym dla niej światem, a elementem kryminalno-dramatycznym, skupionym na kontekstach i konsekwencjach zabójstwa sprzed lat. Przez dobre kilka odcinków tajemnica pozostaje nieodkryta, długo nie wiemy, co zdarzyło się na bałtyckim klifie, albo raczej: dlaczego i w jakich okolicznościach doszło do śmierci Laury. Wszystko bowiem ciąży ku wybaczeniu, które jest warunkiem prawdziwego powrotu do życia. 
1 10
Moja ocena serialu:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?