Recenzja Sezonu 5

Ty (2018)
Marcos Siega
Lee Toland Krieger

Złączeni szaleństwem

5 sezon „You” to emocjonalny rollercoaster. Pierwsza połowa jest powolna i schematyczna, ale druga wynagradza to z nawiązką - mnóstwo zwrotów akcji, głęboka psychologia postaci, refleksje nad
Gdy tylko usłyszałem, że powstaje kolejny sezon "You", byłem niesamowicie podekscytowany. Nie oglądałem zwiastunów ani nie szukałem spoilerów, tylko chciałem obejrzeć ten sezon “na czysto”. Kiedy w końcu się ukazał, nie potrafiłem tak po prostu usiąść i zacząć. Musiałem chwilę odczekać, aż poczuję się gotowy. W końcu obejrzałem – od początku do końca. Ale pytanie brzmi: czy zapamiętam ten ostatni sezon jako coś wyjątkowego, czy wręcz przeciwnie?


Fabuła to jedna wielka seria zwrotów akcji - ale zacznijmy od początku. Pierwsza połowa sezonu przypomina schemat z poprzednich: Joe ma już względnie poukładane życie – żonę, a nawet syna – ale wciąż czuje, że to nie jest to. Jego żona, Kate (Charlotte Ritchie), nie kocha go za to, kim naprawdę jest. Nie akceptuje jego prawdziwej natury. Oczywiście znamy już Joe’ego – opiekuńczy, pomocny, troskliwy, charyzmatyczny – ale wiemy też, że w imię miłości potrafi nawet zabić. I właśnie tej mrocznej strony Kate nie potrafi zaakceptować.Z czasem Joe poznaje inną kobietę (nową główną bohaterkę), Bronte (Madeline Brewer), która wydaje się być “idealna” dla niego. Joe zakochuje się w niej, co prowadzi do komplikacji w jego niemal ułożonym życiu. Brzmi znajomo? Też tak na początku myślałem. Ale muszę Was zaskoczyć, bo  po czwartym odcinku wszystko się zmienia. Nie zdradzę, co dokładnie się dzieje, ale mogę powiedzieć, że od tego momentu serial wkracza na zupełnie nowe tory i warto zapiąć pasy. Choć pierwsza połowa była dla mnie średnia (zbyt schematyczna), to miała kilka interesujących wątków. Przede wszystkim rozbudowano temat miłości Joe’ego do książek i poezji.

Po raz pierwszy tak wyraźnie pokazano, że to dla niego coś więcej niż hobby, tylko jego prawdziwa pasja. Warta uwagi jest też sama postać Bronte – moim zdaniem świetnie napisana i oryginalna. Nie jest bezbarwna, ma wyraziste cechy charakteru, które wyróżniają ją na tle innych kobiet poznanych przez Joe’ego. Owszem, każda z nich interesowała się sztuką czy literaturą, ale u Bronte to przywiązanie ma taką samą intensywność jak u Joe’ego. I kryje się za tym coś jeszcze – kto obejrzy, ten będzie wiedział, o co (a może o kogo) chodzi.

Druga połowa sezonu dosłownie zrzuciła mnie z fotela. Praktycznie każdy odcinek zawiera jakiś twist, napięcie rośnie z każdą minutą, nic nie jest pewne, a kiedy już coś wydaje się jasne, wszystko się wali. Raz dobrze, raz źle. Do tego możecie się spodziewać powrotów postaci z poprzednich sezonów.


A teraz przejdźmy do mojego ulubionego tematu – Joe Goldberg. Jego postać została napisana fenomenalnie - tak jak w poprzednich sezonach, tylko tutaj moim zdaniem najlepiej - a Penn Badgley daje w tej roli z siebie 100%, a może i więcej. Uwielbiam, jak twórcy bawią się z widzem – raz czujemy empatię do Joe’ego, utożsamiamy się z nim, widzimy w nim własne demony, kibicujemy mu, jest ukazany jako romantyczny, nieszczęśliwie zakochany samotnik. Ale z drugiej strony serial nie zapomina pokazać jego najciemniejszej strony. Widzimy prawdziwe oblicze Joe’ego – pełne manipulacji, żerowania na cudzych emocjach, przekonania, że jest ofiarą. Najlepiej widać to w dwóch ostatnich odcinkach, które – moim zdaniem – są genialne. Szczególnie ostatni, który momentami przypomina horror albo slasher. To, co się tam odpier**, to totalna jazda bez trzymanki – i w końcu dostajemy Joe’ego takim, jakim naprawdę jest: mrocznym, psychopatycznym mordercą. 

Cały serial pięknie pokazuje, jak miłość potrafi zaślepić. Dokładnie jak u Wokulskiego z "Lalki" – on nie widział wad Łęckiej, bo był ślepo zakochany, a tutaj mamy odwrotną sytuację – to kobiety nie dostrzegają prawdziwej twarzy Joe’ego, bo miłość do niego je zaślepia. I serial pokazuje, że miłość potrafi być cichym zabójcą.

Niestety, ostatni odcinek nie wszystkim się spodobał, bo na Filmwebie ma ocenę 4,8/10, ale dla mnie był świetny. Był smutny, brutalny, ale idealnie zamknął historię Joe’ego. Pokazał go w swojej pełnej odsłonie.


Podsumowując:  5 sezon „You” to emocjonalny rollercoaster. Pierwsza połowa jest powolna i schematyczna, ale druga wynagradza to z nawiązką - mnóstwo zwrotów akcji, głęboka psychologia postaci, refleksje nad naturą człowieka i, oczywiście,  masa nieszczęśliwej miłości. Choć jest mi smutno, że to koniec przygód Joe’ego Goldberga, to jednocześnie cieszę się, że zakończono tę historię właśnie w taki, a nie inny sposób.

Dla mnie to zakończenie było idealne. Ostatni odcinek? 10/10 – bez wahania.
A na koniec pytanie do Was, którzy oglądaliście: Czy jesteście po stronie Joe’ego i go rozumiecie, czy może wręcz przeciwnie? 
1 10
Moja ocena sezonu 5:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Sezonu 5 serialu Ty
"Hello, you" – cytując naszego ulubionego mordercę z sąsiedztwa – jeżeli czytasz właśnie te słowa, to... czytaj więcej
Recenzja Sezonu 4 serialu Ty
Dlaczego ludzie nie zasłaniają okien? To pytanie spędza mi sen z powiek, odkąd śledzę losy nałogowego... czytaj więcej