i może nawet trochę oryginalnym, na swój sposób. Poza tym dostałem w pakiecie Ala Pacino. Obejrzałem cały sezon, dałem uczciwe 6/10 (niezły) i poszedłem w swoją stronę.
Po latach pojawił się sezon 2, którego początkowo nie miałem ochoty oglądać. Zakładałem, że ta konwencja mnie już niczym nie zaskoczy. Zdarzyła się jednak posucha, nie miałem co oglądać, więc podjąłem wyzwanie.
I moje obawy niestety sprawdziły się. To co w pierwszym sezonie momentami bawiło, w drugim już tylko irytowało. Retrospektywne wstawki z Alem był nawet męczące. Więcej dziwnych dialogów niż w pierwszym sezonie, które przypomniały mi, że to historyjka zaledwie komiksowa, a więc z natury płytka i operująca okropnymi szablonami. Twórcy próbowali bawić się konwencją i puszczali oko do widza tu czy tam, ale brakowało w tym talentu, błysku Małysza czy czegoś w tym rodzaju. Komiksowa sztampa oraz realizacyjna toporność zdominowały drugi sezon, którego wciąż jeszcze nie dokończyłem. Moralne czy psychologiczne rozkminy bohaterów są prawie infantylne, wspomnienia z czasów Holocaustu zakrawają na parodię.
Gdy Jennifor Jason Leigh rzuca kolejną anegdotką z przeszłości granej przez siebie postaci - chodziło o żydowskiego superbohatera o ksywce Zaraza - jałowość, płytkość oraz po prostu głupota tej historyjki sprawiły, że jakby utknąłem. Dużo mi do końca sezonu nie brakuje, już za zakrętem jest finał, ale to jest naprawdę tak żenujące, że już mi się nie chcę i nie wiem kiedy do tego finału wrócę.
Ciekawość finału, skoro już tyle się obejrzało? No właśnie to jest dziwne, ale ten serial nie dostarcza właściwych wrażeń i emocji. Ta opowieść nie ma żadnego znaczenia, nie ma większego sensu, a komiksowy czyli debilowaty charakter ostatecznie wywołuje do tego wszystkiego dystans, delikatnie mówiąc.