Wiele czytałam o tym serialu w rozmaitych czasopismach. Recenzje bardzo pochlebne, pisane nie przez tych dziennikarzy, którzy dostali prikaz napisania dobrej recenzji o serialu, którego nie widzieli, lecz którzy to byli już po pokazach przedpremierowych. Ergo: moje oczekiwania zostały wyśrubowane do maksimum.
Tymczasem… Serial jest bardzo nierówny. Zarówno w wypadku płyt, książek, seriali jak i filmów bardzo nie lubię oscylowania zgodnie z krzywą Gaussa z poziomem narracji. Amatorszczyzna w pełnej krasie (Pokrzywińska, Nożyński) przeplata się z aktorstwem wielkim, by nie rzec - genialnym (Frycz). Prezentacja – jakże wielowątkowej, początkowo trudnej do ogarnięcia – fabuły poprzez swą nielinearność i częste reminiscencje na dłuższą metę staje się męcząca i nużąca. Wiele scen powinno zostać usuniętych z serialu (np. wątki metaforyczni-oniryczne). Wiele wątków natomiast – rozszerzonych (np. rozliczne casusy MWIZWO i ich harców – zdecydowanie za mało było tego typu scenek rodzajowych, dopracowanych, co trzeba przyznać, w każdym calu i wyreżyserowanych bardzo sprawnie).
Nadmiar naturszczyków i pannic zatrudnionych najpewniej po znajomości, bo na pewno nie po urodzie lub talencie, nigdy nie powinno się pojawić w żadnym z odcinków – takie zabiegi powodują, że leci na łeb wysoka ocena serialu i spada w kierunku noty mocno średniej.
Kolejnym mankamentem jest to, że są odcinki zdecydowanie dobre warsztatowo, narracyjnie, reżysersko, scenograficznie, są też, niestety, pełne „zapchajdziur” nikomu niepotrzebnych, które zaniżają poziom i tempo akcji, rozleniwiają i irytują.
Jasnym, najjaśniejszym punktem jest wybitnie zagrana rola Jana Frycza. Aktor pokazał pełnię swoich możliwości – w geście, spojrzeniu, prozodii, niuansach, wyrazie twarzy, pantomimice.
Zakończenie jest tak puste i głupie, że niszczy praktycznie cały dotychczasowy dyskurs, poprzez swą irracjonalność. Poczułam się tak, jak by autor scenariusza, zaś uprzednio - książki, nie miał już żadnego pomysłu na to, jak ową historię zakończyć, tymczasem terminy goniły i coś z tym draftem zrobić trzeba wreszcie było. Bardzo zmarnowany potencjał. Przykro było patrzeć.
Cóż, serial ów na pewno nie zachęci mnie do przeczytania książki Żulczyka. Niemniej – jest to jeden z tych seriali, które dzięki kilku scenom zapiszą się na raczej krócej niż dłużej w mojej pamięci.