Właściwie nie wiem, czego się spodziewałem po serialu „wojennym” od Netflixa, ale ta produkcja mnie wręcz urzekła. W negatywnym sensie.
Nielogiczna, pełna absurdów i dziur fabularnych akcja, postaci schematyczne i przerysowane do bólu, przewidywalna fabuła, i wreszcie - prawie absolutny brak wojny w serialu o (podobno) wojnie. Widać, że tworzonym przez Amerykanów - ta ich infantylna wizja okupacji, gdzie dopóki na ekranie nie pojawiają się ZŁOWIESZCZY Niem… pardon, NAZIŚCI (bo Niemcy, co można wynieść z tego serialu, to byli okupowani przez niedobrych nazistów), to jest sielankowo, kolorowo i wesoło. Ludzie sobie winko piją, ostrygi jedzą i okazjonalnie tworzą ruch oporu w klubie gospodyń wiejskich. W całym mieście jest tylko jeden wyszkolony niemiecki radiowiec, który zabija sobie beztrosko oficerów SS i nikt go o to nie ściga. Ma w dodatku obsesję, traumę z dzieciństwa, mentalną stulejkę i nieustanny plot armor - przeżywa chyba z pięć eksplozji, po których się otrzepuje i biegnie dalej. W ciągle bombardowanym mieście nikt nie nosi hełmów, nie odgruzowuje ulic, ani nie gasi pożarów. Głównym złym jest jakiś wróg żywcem wyjęty z uniwersum Indiany Jonesa, gnijący od środka żywy trup z SS, który ciągle wymachuje pistoletem, bo szuka MAGICZNEGO DIAMENTU. Główna bohaterka mimo ślepoty umie wszystko - od wyławiania ostryg, przez pisanie na maszynie po strzelanie na słuch. Pół serialu chodzi boso po gruzie i szkle, a całe miasto heroicznych Francuzów ją broni. Istny komandos w spódnicy. Aha i jej stryjek nie wychodził z domu przez 20 lat, a jak wyszedł to umarł. XD
Szkoda czasu na to badziewie.