Całkiem fajny serial, wciągające sprawy sądowe, bardzo ciekawe postaci drugoplanowe (szczególnie postaci Diane Lockhart, Eli Goulda oraz Willa Gardnera, zanim zaczął robić maślane oczy do tytułowej bohaterki). Co mnie najbardziej rozczarowało to właśnie postać głównej bohaterki. Mam wrażenie jakby twórcy serialu nie stworzyli wielowymiarowej postaci, ale pewne założenie - żona polityka, zdradzona kobieta, matka, momentami męczennica. Brakuje mi w niej charakteru, nie wiem czego ona w życiu pragnie, do czego dąży, co jest dla niej ważne (poza dziećmi). Niby ma pracę, na której jej zależy, ale brak jej pasji. Wielokrotnie widać, że nie zgadza się z niemoralnymi decyzjami swoich przełożonych, jednak zawsze je jakoś racjonalizuje. Sama stosuje nieczyste zagrania w swojej pracy prawnika i broni ludzi, którzy są winni, ale jednocześnie w życiu osobistym nie pozwala na żaden moralny relatywizm. Nie kupuję tej postaci. A wątek jej miłości do Willa tak mnie wymęczył i po co? Po to żeby po dziesięciu odcinkach tak go głupio zakończyli. Moim zdaniem mogli sobie dać z tym spokój.