SPOILERYSPOILERYSPOILERY
SPOILERYSPOILERYSPOILERY
SPOILERYSPOILERYSPOILERY
Moim zdaniem totalne scenopisarskie pójście na łatwiznę. WYJEŻDŻA?!
Bo nastolatka się stresuje?! A która nastolatka się nie stresuje?!
I jeszcze te patetycznie powracająca postaci, z którymi z każdą po kolei się żegna, strasznie to ckliwe było i zupełnie nie takie jak sobie wymarzyłam dla Ally.
Co sądzicie?
Przede wszystkim dołujące.
Wiekszosc kobiet marzy o jakimś księciu na białym koniu, ma jakiegos wymarzonego mężczyznę. I Ally to był własnie serial o takim kopciuszku - wciąż goniącym za księciem. Ally nie jest ideałem kobiety - jest przeciętna, ma pokręcony charakter, więc ciężko ją pokochać. Romans z larrym pokazał, że nawet taka kobieta jak Ally może znaleźć swojego księcia. I wiele kobiet identyfikujących się z Ally, pewnie miało nadzieję, że skoro Ally znalazła, to każda kobieta ma szansę. I takie zakończenie byłoby fajne - Ally u boku księcia, wreszcie szczęśliwa. Ale tak sie nie stało.
Sserial sie skończył, a Ally została sama ;/. Jedynie Richard Fish ułożył sobie życie. John, Nelle, Elaine - zostali sami. Bohaterowie, którzy tak rozpaczliwie szukali miłości przez tyle sezonów - nie znaleźli jej. Jedynie cynik i materialista Fish się ożenił. Ja się nie godzę z tym zakończeniem. Takie zakończenie pozostawia widza bez żadnej nadziei. Pokazuje świat, w którym nie ma miłości ;/.
Pewnie, gdyby na końcu pokazali szczęśliwe pary - rozległyby się głosy że jest zbyt cukierkowo. Ale tak wedlug mnie powinien sie ten serial skończyć - dać nadzieję samotnym, że jednak gdzies czeka jakieś szczęście.
No, dokładnie, zwłaszcza, że moja identyfikacja z Ally była ogromna, w każdym niemal aspekcie jej życia.
Do dziś nie mogę przeżyć że ucięli wątek z Larrym... Pewnie byłby kontynuowany i wszystko zakończyłoby się lepiej gdyby Robert Downey Jr. w tym czasie nie nadużywał przesadnie narkotyków, musieli zerwać z nim kontrakt z tego co wiem...
Tak, to prawda. Czytałam gdzieś artykuł, że początkowy plan zakładał ślub Ally i Larry'ego w ostatnim odcinku 4. sezonu. 5. sezon miał być o ich perypetiach w życiu po ślubie. ;)
Niestety, Robert miał problemy, no i się skończyło...
Miałam złamane serce. ;)
A co do zakończenia - wymyśliłam sobie dalszy ciąg, więc już się z nim pogodziłam. Radzę zrobić to samo. ;)
I całe szczeście, że nie znaleźli tych swoich miłości, bo to nie jest kolejna głupkowata komedia romantyczna.
Ja wcale sie nie upieram, że miałoby się skonczyc cukierkowo. ale mogłoby się skończyć słodko-gorzko, a skończyło się smutno i depresyjnie ;/
Zacznijmy od tego, że cały sezon 5 był o kant dupy rozbić. Parę wątków mi się podobało, ale ogólnie to bezsensu. Rzeczywiście, powracające postacie - no super, mogliby przynajmniej 2-3 odcinki wcześniej wrócić chociażby Georgie. A co z Ling? Czemu się z Ally nie pożegnała?
Serial wg mnie posypał się w 4 sezonie, odejście Georgi było już złe, a co dopiero w 5 odejście Renee, Johna (!!!), Ling, a zamiast nich wsadzenie jakąś Jane (ona tak miała? ta ruda pieguska?) i Glenna... Durny był ten ich wątek. A córka? To już w ogóle nieporozumienie.
Mimo wszystko, płakałam na ostatnim odcinku. Jednak było to pożegnanie z Ally, Johnem, Elaine, Richardem i resztą. Przykro trochę jest, ale nie zmienia to faktu, że 5 sezon mogli sobie podarować.