Dwa pierwsze odcinki były ciekawe, czekam na następne, choć momentami dziwię się niektórym akcjom. Np. matka, która nie roni łzy przy śmierci dziecka, a głośno szlocha za mężem(?!).
Czytałam gdzieś kiedyś, ale na pewno nie w internecie, że ten wypadek samochodowy spowodowany był przez zazdrość włoskiego kochanka Anny. Chciała z nim zerwać, a wtedy on powiedział, że na to nie pozwoli i w takim razie zginą razem. Może to nie było zbyt chlubne dla Anny i dlatego dziś ta wiadomość jakby zaginęła?
Stare broszury pisały też o wielkiej miłości Anny do matki. Ponoć po każdym koncercie leciała do telefonu, by powiedzieć mamie, że śpiewa tylko dla niej.....
Jak to nie roni łzy?
Scena przy grobie fenomenalna, krzyk małej Ani tulonej przez płaczącą babcię, zapłakana matka zawija swoje dziecko w swój płaszcz kładzie je go trumienki, grabarze zakopują, a ona w tym czasie odchodzi jakby w amoku po chwili upada na kolana i klęczy. Istnieje taka granica bólu przy której nie uronisz ani jednej łzy. Wszystko zostaje w człowieku i kumuluje się. Moment w którym po rozmowie z Achmatową dociera do niej, że mąż nie żyje i nie zobaczy go nigdy, jest momentem w którym pęka i pozostaje tylko płacz i wycie.
Kilkakrotnie widziałam matki opłakujące śmierć dzieci i dlatego ta suchość oczu bardzo mnie zdziwiła. Ale ok, każdy człowiek jest inny. Tylko że takie ukazanie tej dramatycznej sceny nie wywołuje poruszenia w widzach (na mnie można testować, jestem sentymentalna). Natomiast chyba nikt nie potrafi zapomnieć pogrzebu Piotrusia z "Nocy i dni". Która kobieta nie rozumiałaby wówczas Barbary?...
Nawet gdyby ich nie było to tylko pogłębiło by dramaturgie tej sceny.
Jest taki utwór Gintrowskiego "Stół Mordechaja Gebirtiga" z tekstem Anny Kamieńskiej
jest nam taki fragment:
"Może pani wie, gdzie odchodzą domy, gdzie odchodzą ich dusze?
Kto mi da wór zapomnienia na głowę,
kto mi da źródło łez?"
Idealnie oddaje on to co czuła Irma.