Czy tylko ja mam takie wrażenie, że po mocnym starcie drugiego sezonu poziom strasznie spada? Świetnie prowadzone postacie Diggla i Felicity zostają rzucone na boczny tor. Ich miejsce zajmuje wiecznie ponury Roy (ta mina wiecznego zatwardzenia ściągnięta chyba z Man of Steel) oraz bezpłciowa Sarah. Jedyną postacią, która ratuje ten serial przed porzuceniem go, to Slade Wilson.
Lepiej niż na początku sezonu? Wybacz ale mam inne odczucia. Teraz muszę się 2/3 odcinka męczyć związkami i miłościami a frajdy jest jedynie namiastka. Związek Roya i Sarah sprawia, że serial zmienia się w romansidło dla nastolatków... Ratuje tylko Deathstroke..
z Royem sprawa się rozwinie. faktycznie, aktor z niego kiepski ale postać którą gra ma się zrobić ciekawa. z drugiej strony przyznaję rację - czasem czułem się jakbym oglądał klan. tu się godzą, tam kłócą, Oliver ma ciągle nowe laski... ale odkąd wchodzi Slade (nie mówię o flashbackach) to robi się interesująco. ponadto strasznie mnie denerwuje, że Queen ma gdzieś zdanie Digga (a potem zawsze jest "you were right") a Felicity traktuje jak maszynę do wyszukiwania adresów.