Temat można uznać za potencjalnie bardzo nośny, dlatego postanowiłem wykorzystać tu wypowiedź z innego wątku dyskusji, która, obawiam się, że nie osiągnie podobnej frekwencji i popularności.
Poniżej możecie zamieszczać swoje powody i wyjaśnienia, dlaczego ten serial tak bardzo schodzi na psy wraz ze zbliżającym się końcem jego 3-go sezonu.
Słowo się rzekło. Poniżej wywoływana wypowiedź:
Zdaje się w dyskusji na temat rzekomo "przełomowego" odcinka nr 9 (cudzysłów nieprzypadkowy) wyraziłem swoje obawy, że od tego momentu serial zacznie mocno pikować w dół. I, niestety, chyba nie pomyliłem się. Przebłyski starego, dobrego Arrow czuć momentami (choćby w klimatycznym powrocie do korzeni, jakie dla mnie stanowił 14. odcinek), ale jako całość jest to aktualnie rzecz ponadprzeciętnie przeciętna. Nie mogę już patrzeć na ten (dla mnie wątpliwy) dramat rozterek na linii: Felicity - Oliver. Ileż można wałkować ciągle to samo?! Rozumiem że w pewnym wieku śledzi się takie rzeczy z wypiekami na twarzy, ale wielu te gimnazjalne podchody bohaterów (przecież w dorosłym wieku) muszą nudzić i przyprawiać o mdłości. Mnie kompletnie nie interesuje, czy główny bohater zejdzie się z tą czy tamtą, a już w ogóle nie interesuje mnie, czy popadnie tu na tę panią informatyk (zresztą, od czasu rozwiązania historii Sary ten wątek nie angażuje mnie wcale). Twórcy powinni jasno określić się, czy robią jakiś "teenage drama" czy też porządny produkcyjniak o mścicielu, który ma ambicje nieco większe niż posiąść szlochającą, irytującą, a niekiedy mocno skretyniałą histeryczkę. Nawet jeśli ta część fabuły przyprawia im aktualnie wielu wiernych widzów, to nie wątpię, że w przyszłości grono fanów serialu mocno-ale-to-mocno stopnieje, również z tego powodu. Ja parę dni temu postanowiłem usunąć "Arrow" z grona moich ulubionych pozycji. Szkoda zmarnowanego potencjału, po prostu...
proste Jak Ci się nie podoba to nie oglądaj ;p Nikt Cię nie zmusza skoro według Ciebie z Arrow robi się takie gówno ;-p
Grzeczniej, bardzo proszę! Czy wszyscy mamy oglądać jedynie to co nam się (bardzo) podoba?! A gdyby nawet w sumie podobało się, to czy nie można wyrazić swych obaw albo wątpliwości tylko brać coś na wiarę, ot po prostu bezkrytycznie?! Jest takie powiedzenie: "tylko święte krowy rozumu nie mają": ja staram się przynajmniej udawać, że nie jestem świętą krową.
Rozumiem że tekstem krytycznym wobec tego całego, jak już pisałem wcześniej: pożałowania godnego, Olicity uraziłem Ciebie, ale zważ, proszę, że zazwyczaj raczej nie oceniamy filmów zero-jedynkowo w stylu: "bardzo-bardzo-dobry" i "bardzo-bardzo-zły" (czyli albo 1 albo 10 i nic pośrodku). Nie warto aż tak dawać ponosić się emocjom, a zamiast tego stosować pewne niuanse i szarości. Nawet jeśli tego jeszcze nie zauważasz, to - uspokoję Ciebie - nic straconego, bo w sumie przychodzi to z wiekiem... ;)