Pomysł startu Mike’a w wyborach prezydenckich tlił mi się w głowie po wyznaniu Pirince’a, iż tacy jak on rodzą się raz na tysiąc lat, ale myślałem, że to trochę za grubo. Jednak twórcy poszli w tym kierunku, dzięki czemu serial nabiera drugiego życia. Sezon 6 ewidentnie został przez twórców zaplanowany jako przejściowy i przygotowujący grunt pod sezon siódmy. Moimi wymarzonymi scenariuszami są :
A) Mamy House of Cards, czyli Chuck startuje do wyborów z ramienia Republikanów przy wsparciu finansowym pewnego Pana, który będzie tylko podstawionym gościem, a prawdziwy darczyńca pozostanie w ukryciu. Chuck wygrywa, ale jest to zwycięstwo pyrrusowe, bowiem wspomnianym darczyńcą okaże się być Bobby Axelrod, który ma teraz prezydenta USA w swojej kieszeni, nikt nie może bowiem wiedzieć, że otrzymał pieniądze od skazanego miliardera i tym właśnie szantażowałby go Axe.
B) Mike startuje, Chuck depcze mu zacięcie po piętach i prawie powoduje odwołanie kampanii przez Prince’a… wtem łysy miliarder proponuje mu start razem z nim jako swoim wiceprezydentem, Chuck musi na to pójść i wreszcie będziemy mieli odejście od serialu opartego na ciągłym konflikcie głównych bohaterów.
Sezon siódmy zapowiada się najciekawiej od czasów czwartego.