Bo, po pierwsze, niebezpiecznie to grawitowało w stronę happy endu, i rzeczywiście, wszystko poszło jak należy: rodzina dostanie swoją forsę, Pinkman wyjedzie na Alaskę, wujkowie i Todd zginą, Rodarte-Quayle zginie w paskudny sposób (już w czasie rozmowy telefonicznej wyglądała jak widmo), a White przed śmiercią zrobi rachunek sumienia i jednak powie, że było warto.
Po drugie, w porównaniu z ostatnimi odcinkami trzeciego czy czwartego sezonu było to subtelne jak budowa cepa. Żadnej sceny na miarę rozmowy White'a z Mikiem, w której proponuje wydać Pinkmana (a potem rozmowy telefonicznej z Pinkmanem), żadnej sceny typu Fringe poprawiający sobie krawat ("Jezu. Przeżył. Przecież nie mógł przeżyć. Ale teraz będzie piekło"), żadnego "łał" jak z pokazaniem konwalii w ostatniej scenie. Ledwo-ledwo broni się scena z płatnymi zabójcami.
No i konstrukcyjnie też tak sobie. Znowuż - cały Breaking Bad to wzajemnie przeplatające się działania ludzi, którzy mają własne interesy i regularnie psują sobie zamierzenia - oraz wzajemna gra między bohaterami. Ktos wygrywa, ktoś przegrywa, ktoś dostaje rykoszetem, dzieje się. Bohaterowie muszą maksymalnie kombinować, a my kombinujemy razem z nimi i widzimy, że to jednak nie tak.
A tu? Wszystko poszło jak należy. Zgodnie z planem. Owszem, w wielu serialach takie zakończenie byłoby czymś wielkim - ale to przecież Breaking Bad, biatch! I "jak na", to zakończenie wypada słabo. O szumnych zapowiedziach Gilligana nie wspominając.
(Gwoli uczciwości, faktycznym finałem był Ozymandias, dwa pozostałe odcinki to epilog z happy endem. Kto czytał "Placówkę" Prusa, ten wie, jak to działa).
Dla mnie faktycznie Ozymandias był zakończeniem, a ostatnie dwa odcinki tylko dopinaniem wątków. I wszystko byłoby super, gdyby Jesse miał więcej niż jakieś 3 sceny na dwa odcinki, a już szczególnie w finale. Albo jedną, ale treściwą, tak żeby coś poczuć.
Nie było pożegnania z Jessem. Nie było: ok, to jest koniec tego, co zaczęło się w 1 odcinku. Jesse skończył się w Ozymandias i jak już miał być pokazany tak jak został, to wolałabym, żeby go na tej pustyni zaciukali.
Trudno oceniać tak na świeżo, ale mam bardzo podobne odczucia. Miałam wrażenie, jakbym oglądała inny serial.
Nie było żadnego "ŁAŁ". A jak na finałowy odcinek takiego serialu jak BB, to jest dość poważny zarzut.
Lekkie rozczarowanie i niedosyt.