Wypadła bardzo słabo prokurator Jocelyn Knight. Niby taka dobra, tak znane nazwisko, a podczas procesu z kretesem przegrała wygraną sprawę. Obrońca Millera wypadła świetnie. Wydawało mi się, że nie ma szans aby obroniła Joe Millera, a tu proszę. Bierna, ciągle zaskoczona pani prokurator nie zrobiła nic aby skazać Joe Millera.
Jak dla mnie to nie była wygrana sprawa. Obrona nie musiała niczego udowadniać, zwyczajnie zasiała ziarno niepewności w odpowiednich kwestiach i podważyła kruche dowody winy Millera. Szczerze zdziwiłabym się, gdyby ława uznała go winnym. Już samo zachowanie Marka i niezła podpucha z romansem Hardy'ego z Miller dawała do zastanowienia. Przy tym nawet podejrzana Susan wydawała się wiarygodna.
To nie była "niezła podpucha" , tylko grubymi nićmi szyte konfabulacje naruszające dobre imię świadków (niejedyne w jej wykonaniu). Co najmniej w tym momencie Jocelyn powinna była zareagować, chociażby zarzucając Bishop nieprawidłowo zadane pytanie: zamiast "Od kiedy ma pani romans z detektywem Hardym?" powinna powiedzieć najpierw "Jaki jest charakter pani relacji z detektywem Hardym?".