Dobry to on był przez pierwsze dwa sezony. Z każdym kolejnym było już niestety gorzej. Przez pierwsze dwa można było się uśmiać, fajne, przemyślane dialogi. Potem już tylko naprzemiennie zboczone teksty Charliego, jego perypetie łóżkowe i wątek miłości Karen i Hanka, przypominający kiepską telenowelę. Nuda, nuda,nuda. Skoro go tak ciągneli przez wszystkie sezony, to mogli to jakoś sensownie zakończyć. A tak - pozostaje niedosyt. Wątek Stu i konieczność oglądania go nagiego - żenujący. Jestem zwyczajnie rozczarowana i zaskoczona, że można tak spartolić początkowo dobrze zapowiadający się serial.
Rzeczywiście, trzeba przyznać, że trudno jako całość ocenić ten serial. Pierwsze dwa sezony były rewelacyjne, naprawdę fajnie się to oglądało dzięki ciekawym zwrotom akcji i dialogom jedynym w swoim rodzaju. Tyle śmiechu. Potem, już od początku 3 sezonu czuć, że coś się zmieniło. Serial jakby zgubił swoją charakterystyczną dynamikę. Dalej oglądasz następne sezony mając nadzieję, że może wróci do czasów swojej świetności, ale tak się nie dzieje, a sezon 7 mam wrażenie, że ktoś zrobił tak żeby upokorzyć serial. No cóż, także z mojej strony polecam obejrzeć 2 sezony i zachować dobre wspomnienia.
To jest choroba genetyczna tego gatunku. Gdy straci efekt świeżości i twórcy "wystrzelają" się z amunicji, to następuje męczenie buły i kreacja na siłe do tego stopnia, że masz go czasem dosyć, choć przez 2 - 3 sezony nie możesz bez niego żyć. Przykładów są miliardy i każdy je zna - moim prywatnym liderem w tym niechlubnym rankingu to "Lost" - swego czasu genialny i będący jednym z pierwszych seriali nowej fali. W połowie były już flaki z olejem, a w końcowych sezonach to już było dno dna i wręcz awersja, że można tak spuścić z tonu.