Wkurza mnie niesamowicie to, jak Shonda stara się każdego postawić w sytuacji zagrożonej, albo zrobić mu kompletny rozpad związku. Uważam, że niepotrzebna była zdrada w małżeństwie Callie i Arizony, oraz zagrożona operacja śledziony Meredith Grey, która nadzwyczajnie umie każdą katastrofę przeżyć, albo potrafią ją nawet przywołać z zaświatów. Co do Jacksona i Kepner - wiedziałam, że w końcu coś będzie na rzeczy, niepotrzebnie jest tylko tu zranione serce Matthew, no ale ktoś musiał ucierpieć. Pani Lauren (oczywiście lesbijka) musiała zrobić coś z małżeństwem Arizony, bo widocznie im za dobrze szło. No a na końcu Webber - i teraz nie wiadomo czy przeżyje. Uwielbiam ten serial, oglądam go od początku, ale uważam że za dużo katastrof, oraz wypadków dzieje się w Seattle Grey. Nie wiem, moze ten szpital leży na jakimś starym indiańskim cmentarzysku...